Jak wspominał Stary Niedźwiedź kilka postów poświęconych Milom zostało zamieszczonych na portalu blog.onet.pl . Platforma blogowa onetu została zlikwidowana przez właścicieli ze względu na to, że przynosiła wymierne straty finansowe (co spotkało się nieukrywanym zadowoleniem Redakcji). Niestety, przepadły również wszystkie wpisy wszystkich onetblogów. Na szczęście udało mi się dotrzeć do jakiejś strony archiwizującej i skopiować na twady dysk wpisy starego Antysocjala. Zamieszczam zatem wpisy poświęcone śp. Małgosi na obecnym blogu.
Refael72
Teściowa Tysiąclecia
opublikowano
09-02-2009
Czcigodnym Czytelnikom którzy ostatnimi czasy spotykali u
nas głównie analizy autorstwa Dibeliusa czy nieco uszczypliwe komentarze do
spraw bieżących będące dziełem niżej podpisanego pozwolę sobie zaproponować
chwilowy rozbrat z polityką w celu odbycia krótkiej wycieczki w obszar szeroko
rozumianej etyki.
Na łamach „Antysocjala” nie raz pojawiła się postać mojej
koleżanki matematyka, znanej w naszym gronie z błyskotliwej inteligencji,
poglądów sytuujących ją na prawo od Margaret Thatcher (że o sobie nie wspomnę)
i daru do formułowania ad hoc jakże celnych aforyzmów. Kilka z nich pozwoliłem sobie na tych łamach
zacytować. Jak choćby ten że w matematyce zero plus zero to nadal zero a w
demokracji to już zawsze jakiś elektorat. Czy stwierdzenie że inteligencję
dzielimy na wrodzoną, nabytą i postępową.
Gdy ponad pół roku temu złożyłem jej wizytę, właśnie
wychodził od niej zięć. I całując jej rękę na pożegnanie powiedział: „To
oczekujemy cię Milom jutro około szesnastej”.
Urocza gospodyni stawiając na stoliku kawę zauważyła nieme
pytanie w moich oczach i ze śmiechem wyjaśniła:
Młody człowiek lubi przesadzać. To ma być skrót od „mother in law of
millenium”.
Gdy stwierdziłem że taki hołd złożony teściowej przez zięcia
to w dzisiejszych czasach unikat, opowiedziała mi jak do tego doszło.
Gdy jej córka miała kilka lat, małżonek w połowie lat
osiemdziesiątych rzucił ją wiążąc się dla kariery z córką jakiejś
komunistycznej swołoczy. Ponieważ poza wymienionymi wcześniej zaletami jest do
tego jedną z najprzystojniejszych kobiet jakie w życiu spotkałem, nasza paczka
wydarzenie to skomentowała znaną przypowieścią o wieśniaku, chronometrze i
fekaliach. I dorabiając sobie korepetycjami (jak na młodych pracowników nauki
polskiej przystało) rezerwowaliśmy dla niej co lukratywniejsze kąski z zakresu
matematyki. Ponieważ córka szczęśliwie odziedziczyła inteligencję, charakter i
urodę w ponad dziewięćdziesięciu procentach po matce (jakimś cudem geny
tatuńcia tu nie napaskudziły), z wychowaniem córki nie miała kłopotów traktując
ją zawsze poważnie i realizując swoją „rolę kierowniczą” argumentami
skierowanymi do jej inteligencji i ambicji. Na przykład gdy usłyszała jak
ubierają się koleżanki latorośli i zorientowała się ile to kosztuje, wytłumaczyła
córze że rujnowanie budżetu domowego na szpanerskie a zarazem brzydkie szmatki
czy buty nie ma sensu. A kobieta z klasą zamiast bezkrytycznie małpować czyjś
kiczowaty styl powinna mieć tyle ambicji aby lansować własny i nie oglądać się
na powszechne bezguście. W rezultacie dziewczyna zaczęła chodzić w sztruksowych
marynarkach i spódnicach za kolana, do tego pastelowa bluzka plus apaszka. O
żadnych „najkach” czy kolczyku w pępku nie było już mowy. A na swoje koleżanki
z klasy odziane niczym panienki przed wyjściem na estradę z rurą spoglądała z
pobłażliwym uśmiechem. I chociaż dorobiła się ksywki „przeorysza” (bo do tego
wszystkiego uczyła się doskonale), dwie czy trzy inteligentniejsze zaczęły
snobować się na nią.
O tym wszystkim wiedziałem z grubsza już wcześniej. Ale miłą
niespodzianka dla mnie była opowieść jak doszło do nadania jej przez zięcia
jakże zaszczytnego tytułu Teściowej Tysiąclecia.
Gdy córka skończyła siedemnaście lat, poinformowała
rodzicielkę że od trzech miesięcy ma chłopaka, studenta drugiego roku
politechniki. I osiągnęli już ten etap że namiętne pocałunki przestały już im
wystarczyć więc przekroczenie Rubikonu jest kwestią najbliższej przyszłości.
Zwłaszcza że ów młody człowiek jest szczęśliwym samodzielnym użytkownikiem kawalerki
więc nie muszą tego robić gdzieś „w przeciągu, w pociągu, na drągu” jak głosiła
piosenka z Kabaretu Starszych Panów. M (od matematyczka) nie straciła głowy i
wysłała obydwoje do znajomego ginekologa, który sprawdził stan wiedzy
delikwentów i zaordynował im sposób postępowania gwarantujący że bohaterka tej
opowieści nie zostanie zbyt wcześnie babcią. Po tej wizycie M poleciła córce
zaprosić do domu swoją brzydszą połowę i poinformowała towarzystwo że aprobuje
ich związek pod pewnymi warunkami. Mianowicie oczekuje że romans ten nie odbije
się niekorzystnie na nauce córki a zwłaszcza jej przygotowaniach do egzaminu
wstępnego na studia (dziewczyna wybierała się na jeden z bardziej obleganych
kierunków). Ze swej strony udziela jej dwudziestoczterogodzinnej przepustki z
soboty na niedzielę. Jeśli wszystko będzie przebiegać zgodnie z jej
oczekiwaniami, zakres swobód zostanie zwiększony.
Wszystko potoczyło się jak najlepiej. Córa uczyła się
doskonale a co sobota narzeczony zajeżdżał po nią swym „tekturofordem” (jak
nazywał wyrób samochodopodobny marki Trabant) i odwoził ją na niedzielny obiad.
A w odróżnieniu od wielu matek nie mogących zasnąć z troski o to w jakim
towarzystwie ich córka wybrała się na dyskotekę, ile tam wypije i czy drinkom
nie będą towarzyszyć jakieś prochy, M spała snem kamiennym. Wiedziała że młodzi
nie będą tracić czasu na wyjście z domu a wszelaka chemia będzie ostatnią
rzeczą jaka im przyjdzie do głowy. Dziewczyna nauczyła się doskonale
organizować sobie czas i bez zarzutu wywiązywała się z obowiązków szkolnych i
domowych. M zaaprobowała wtedy że i z raz w tygodniu po kolacji narzeczony
zabierał ją do siebie a następnego dnia rano odwoził prosto do szkoły.
Gdy młoda dama bez problemu zdała na studia i na pierwszym
roku uzyskała średnią powyżej czterech, M zgodziła się aby młodzi zamieszkali
razem. Dalej potoczyło się jak w telenoweli. Po roku świeżo upieczony pan
inżynier znalazł dobrą pracę a młodzi wzięli ślub. Rok temu dziewczyna obroniła
dyplom i poinformowała matkę że co się odwlecze to nie uciecze i ta ostatnia
jednak będzie babcią.
W mojej ocenie M w pełni zasłużyła na nadany jej przez
zięcia tytuł. Nie próbowała walczyć z tym co nieuniknione, nauczyła córkę
odpowiedzialnego rozporządzania życiem swoim i osób sobie bliskich. A co się
tyczy małżeństwa, dla mnie jedynymi sakramentami są Chrzest Święty i Wieczerza
Pańska. Ale zdaję sobie sprawę z tego że grubo ponad 90% Czcigodnych
Czytelników jest katolikami. I proponuję im spojrzeć na tę sprawę następująco.
Mąż był pierwszym mężczyzną młodej damy a ona ostatnią jego dziewczyną. Tyle
tylko że związek swój zawarli „na kredyt” który poprzez swój ślub rzetelnie
spłacili. Zaś rok „kociej łapy” pozwolił im nabrać pewności że potrafią razem
udźwignąć również prozaiczne obowiązki, takie jak sprzątanie, zakupy,
gotowanie, pranie czy załatwianie tyle głupich co czasochłonnych spraw
urzędowych. Że już nie wspomnę o zawieraniu rozsądnych kompromisów w takich
sprawach jak choćby miejsce i sposób spędzania wakacji czy czasu wolnego (na
przykład wybór filharmonia czy jam session). Nie potrafię sobie wyobrazić aby
ona paradowała przez całą niedzielę w szlafroku i lokówkach zaś on siedział
przed telewizorem w bieliźnie oglądając mecz i pociągając piwo prosto z
butelki. Bez takiego testu zawracanie głowy kapłanowi i mówienie o Bożym
błogosławieństwie wydaje mi się gołosłowne. A powoływanie nowego życia wręcz
nieodpowiedzialne.
Opinie wszystkich Czcigodnych Czytelników będą dla mnie
cenne ale szczególnie chciałbym wiedzieć co o tym sądzą młodzi ludzie oraz
Panie będące matkami.
Stary Niedźwiedź
Czytając ten wpis przypomina się jeszcze jedna bohaterka wpisów autora Niedźwiedzia czyli niezapomniana Lukrecja , co więcej lukrecje można podpiąc min jeszcze pod min definicje inteligencji.
OdpowiedzUsuńCzcigodny Kaszubie, cykl o Lukrecji jest dostępny tu: https://staryantysocjal.blogspot.com/2018/05/lukrecja-czi-czyli-wejscie-na-scene.html
OdpowiedzUsuń