Gdyby ktoś mnie spytał jaka cechy narodowe Polaków (czyli
charakterystyczne dla zdecydowanej większości rodaków) najbardziej mnie irytują,
odpowiedź byłaby prosta. Bo zaraz po kulcie martyrologii dla samej martyrologii
(czy jak kto woli, umierania dla samego umierania czyli darzeniu pietyzmem każdej bez wyjątku walki która z
definicji była beznadziejnie przegrana już w chwili jej rozpoczęcia) bez
wahania wymieniłbym skazywanie wybitnych postaci na karę śmierci przez zapomnienie.
Mam na myśli ludzi których osiągnięciami szczyciłby się każdy inny naród
europejski a gdyby człowiek taki był Czechem, wiedziałby dziś o nim praktycznie
każdy kulturalny człowiek na świecie.
.Postaci takich jest wiele. Jako pierwszą z brzegu wymienię
Ernesta Malinowskiego, najwybitniejszego inżyniera kolejnictwa w drugiej
połowie XIX wieku, twórcy kolei transandyjskiej, łączącej wnętrze Peru z
wybrzeżem, współtwórcy pierwszej politechniki na kontynencie
południowoamerykańskim i bohatera wojny przeciwko Hiszpanii (stworzona przez niego od zera artyleria kolejowa uniemożliwiła flocie hiszpańskieh dokonanie desantu). W Peru nikomu nie
trzeba tłumaczyć kim on był, jego pamięć jest godnie czczona po dzień
dzisiejszy. A w Polsce? Byłbym bardzo mile zaskoczony gdyby jeden rodak na dziesięć
tysięcy potrafił cokolwiek o nim powiedzieć bez „guglowania”.
Albo choćby Stanisław Ulam. Ciekaw jestem czy nawet spośród tych
którzy wiedza o nim przynajmniej tyle że był wybitnym matematykiem ze „szkoły
lwowskiej”, choć połowa zdaje sobie sprawę że to on był twórcą bomby wodorowej,
której samodzielne autorstwo z uporem godnym lepszej sprawy jest w Polsce
przypisywane Edwardowi Tellerowi. A prawda jest taka że z trzech tajnych
patentów na budowę takowej, dwa należały do Ulama a jeden do Tellera.
Ponieważ moje zainteresowanie muzyką klasyczną nie jest wielką
tajemnicą dla tych spośród Szanownych Czytelników którzy już od dłuższego czasu
czynią mi zaszczyt zaglądając w niskie progi „Antysocjala”, pozwolę sobie
opisać w kilku słowach życie i osiągnięcia muzyka szczególnie bliskiego mojemu
sercu. Na razie zamiast nazwiska posługiwać się będę inicjałem L, dając Szanownym Czytelnikom szansę na
samodzielne rozwiązanie tej zagadki.
L urodził się w rodzinie "muzycznej" w roku 1790. Jego ojciec
był kapelmistrzem orkiestry Potockich w Radzyniu Podlaskim. L zaczął uczyć się
gry na skrzypcach już w wieku pięciu lat. Gdy rodzina przeniosła się do Lwowa, jako
dziewięciolatek zaczął grywać w zespołach kameralnych. W wieku 19 lat został
kapelmistrzem orkiestry Teatru Niemieckiego w tym mieście. W roku 1814 wyjechał
doskonalić swoją grę do Wiednia a trzy lata później udał się do Włoch gdzie w
roku 1818 poznał Niccolo Paganiniego z którym kilkakrotnie wspólnie
koncertował.
Obydwaj spotkali się ponownie w roku 1829 w Warszawie
podczas uroczystości koronacji cara Mikołaja I na króla Polski. Doszło wtedy do
„muzycznego pojedynku” między nimi. Takie spektakle, modne wtedy w Europie,
polegały na tym iż naprzemiennie jeden z „pojedynkowiczów” grał coś piekielnie
trudnego a konkurent musiał to odegrać ze słuchu z dodatkowymi utrudnieniami
typu zmiana tonacji. Mecz zakończył się wynikiem nierozstrzygniętym. Bo L dal
sobie radę ze wszystkimi szaradami Paganiniego.
W roku 1839 L osiedlił się w Dreźnie gdzie przez długie lata
był koncertmistrzem orkiestry króla Saksonii. Zakupił majątek ziemski Urłów
koło Tarnopola gdzie spędzał wakacje a po przejściu na emeryturę osiadł na
stałe i zmarł tam w roku 1861. W testamencie przeznaczył majątek na stworzenie
fundacji wspierającej młodych skrzypków uczących się we Lwowie, w Wiedniu i w Neapolu. Działała ona do wybuchu I Wojny Światowej.
Skomponował cztery koncerty skrzypcowe, trzy symfonie, wiele
kaprysów, wariacji, polonezów, rond i etiud.
Gdy podczas ich wspólnego pobytu w Warszawie pewna dama
spytała Paganiniego kto jest najwybitniejszym skrzypkiem na świecie, geniusz
wszechczasów odpowiedział:
-Tego nie wiem. Ale jestem pewny ze drugim jest L.
Sam dowiedziałem się o istnieniu polskiego skrzypka będącego
drugim wirtuozem w dziejach tego instrumentu całkowicie przypadkowo. Gdy w późnych
latach osiemdziesiątych wróciłem do domu i czym prędzej włączyłem radio by
posłuchać kolejnej audycji „Z płytoteki Jana Webera”, było już po zapowiedzi i usłyszałem
nieznany mi koncert skrzypcowy. Trzaski i szumy (działo to się jeszcze przed
epoką cyfrowego „czyszczenia” nagrań) zdradzały że muzyka pochodzi z naprawdę
starej płyty. Ale porywająca wirtuozeria wykonawcy z naddatkiem rekompensowała
te niedostatki. Na zakończenie audycji dowiedziałem się ze był to II koncert
D-dur, zwany „wojskowym” a wykonywał go wielki Bronisław Huberman. Też pracowicie "zamilczany" mimo tego że był jednym z pośród kilku najwybitniejszych skrzypków XX wieku i jego pozycja w niczym nie ustępuje tej jaką Artur Rubinstein zajmował w gronie pianistów.
Przez wiele lat miałem olbrzymi niesmak. Bowiem Bronisław
Huberman propagując muzykę L, bez porównania lepiej wywiązywał się ze swojej
polskości niż wielu późniejszych znanych polskich skrzypków z "nieco" niższych
półek, najoględniej to nazywając.
Wiarę w elementarny szacunek polskich skrzypków dla tak
staranie ukrytego przed ludźmi dorobku L przywrócił mi Konstanty Andrzej Kulka
który wraz z orkiestra Camerata Vistula nagrał sześciopłytowy album z muzyka L.
Pozwolę sobie zamieścić próbkę.
No i czas rozwiązać zagadkę. Tym drugim w historii tego
instrumentu skrzypkiem wszechczasów był Karol Józef Lipiński.
Porównajmy ten casus z postawą wspomnianych już Czechów,
potrafiących skutecznie rozpropagować dokonania każdego rodaka który choć trochę wybił się
ponad przeciętność. W muzyce doskonałym przykładem jest Antonin Dworzak,
twórca miłej dla ucha i poczciwej muzyki, mniej więcej z tej samej półki co Stanisław
Moniuszko. Tyle tylko że nazwisko Dworzak coś w świecie znaczy. Bo różnice w
uzdolnieniach marketingowych nas i naszych sąsiadów z południa są jeszcze większe
niż między polskim a czeskim hokejem na lodzie. Co stwierdzam z wielkim
smutkiem.
Stary Niedźwiedź
Zagadka nie była szczególnie trudna, chociaż przyznać muszę, że nie od razu wiedziałem o kogo chodzi. Początkowo geniusz kojarzył mi się z Ewą L., lecz szybko zorientowałem się, że Ewa L nigdy nie była w Wiedniu, tak więc drogą dedukcji swoje podejrzenia skierowałem (ale tylko przez moment) na Lutosławskiego, zrobiłem to wyłącznie dla formalności, żeby nikogo z genialnym L nie przeoczyć.
OdpowiedzUsuń@ anonimowy troll
UsuńPonieważ tym razem nie nabluzgałeś, zasłużyłeś na krótką odpowiedź.
Proponuję ci wziąć się porządnie za naukę podstaw gramatyki polskiej. Wtedy nie będziesz pisać "żeby nikogo z genialnym L nie przeoczyć". A po przeczytaniu informacji iż " L urodził się " , od razu zauważysz że mowa jest o mężczyźnie. I może z czasem ukończysz jednak szkołę podstawową. Tylko niech ci nie przyjdzie do głowy pobierać naukę od pewnej "pegagożki" z orszaku nimf niejakiego "pkanalii". Która mając mózg mniejszy niz tasiemiec, garnie się do uczenia innych. Bo wtedy do śmierci nie nauczysz się pisać jako tako poprawnie.
Czcigodny Stary Niedźwiedziu,
OdpowiedzUsuńDziękuję za przypomnienie tych wielkich Polaków. O Malinowskim czytałem kiedyś powieść dla młodzieży. O Lipińskim rzeczywiście nie słyszałem - ciekawa muzyka. Aczkolwiek Tańce Słowiańskie Dworzaka to dla mnie pierwsza liga muzyki klasycznej.
Serdecznie pozdrawiam
Czcigodny Dibeliusie
UsuńByło wielu kompozytorów piszących dobrą czy bardzo dobrą muzykę ale z jedynie pojedynczymi przebłyskami geniuszu. W literaturze operowej masz wiele dzieł (Bellini, Donizetti, Moniuszko) które uniknęły zapomnienia tylko ze względu na jedną czy dwie arie. A barokowy kompozytor i skrzypek Giuseppe Tartini zajął trwałe miejsce w historii muzyki dzięki swej sonacie "z diabelskim trylem", z czym wiąże się zabawna anegdota,
Tartiniemu przyśniło się ze przyszedł do niego diabeł z cyrografem a za podpisanie takowego obiecał nauczyć go tak grać na skrzypcach jak nie potrafi nikt na świecie. I dał "próbkę towarową" grając ten tryl. Tartini obudził się zlany potem ale czym prędzej wziął pióro i zapisał to co usłyszał we śnie. I tak powstało jego dzieło życia.
Ale na najwyższej półce (choćby Mozart, Verdi, Szopen, Liszt, Beethoven) musiałbyś długo przebierać w ich młodzieńczych utworach aby znaleźć coś co nie było genialne. Więc nie mogę pojąć dlaczego przy całym szacunku należnym Henrykowi Wieniawskiemu (który zresztą przez pewien czas był uczniem Karola Lipińskiego), ten ostatni nie znalazł należnego mu co najmniej takiego samego uznania.
Pozdrawiam serdecznie.
Nic – co nie przywoływane, nie będzie ponadczasowe. Cóż zaś znaczy owe „przywoływanie”?
OdpowiedzUsuńZ tzw. obowiązku – to rocznice urodzin bądź śmierci ludzi onegdaj docenianych za coś więcej niż ponadprzeciętność, ale przecież nie tylko ludzi. Weźmy choćby dla przykładu konstytucję III Maja.
Hierarchie wartości dla każdego oceniającego będą różne – i nie wnikam tu już w ocenę, czy PW miało sens w ogóle, czy też ze względów czysto militarnych skazane było na porażkę, bo równie dobrze można by spytać czy sens ma cokolwiek. Zawsze będą jakieś za i przeciw. Podobnie jest i z muzyką. Jedni potrafią docenić geniusz wykonawcy – inni nie – z tego choćby tylko powodu, że słuch to jedno, linia melodyczna to drugie, zaś o gustach – dżentelmeni mają zakaz dyskutowania.
Wartość bezwzględna (czegokolwiek) doceniona być może jedynie z perspektywy czasu. To on (jako jeden z wielu czynników) decyduje o przetrwaniu bądź śmierci czy to zdarzenia, czy też nazwiska – i nic, nie potrafi tego zmienić. Zakazane publikacje będą krążyć w podziemiu wydawniczym. Katyńskie kłamstwo – nie obciąży już nikogo prócz bolszewików.
Czcigodny Stary Niedźwiedziu – to nie nuty zapisane na papierze. Nie – najbardziej nawet skomplikowana partytura na pulpicie dyrygenta stanowi stanowi to „coś”, że unosi on swoje ręce wzywając poszczególne grupy instrumentów do odegrania swojej roli. On – dyrygent to „coś” musi mieć w sercu podobnie jak skrzypek bądź pianista. To „coś” - musi mieć także odbiorca.
Podobnie – jak pszenica nie urośnie na piasku, tak samo drżąca nuta nie dotrze do ucha wyznawcy gatunku dysko-polo.
Nieoderwanym z snów filozofom – trudno jest mawiać gwarą kaprali. Tu chyba najlepiej widać, że wartości świata, a świat wartości to nie to samo, choćby tylko dla tego, że zapotrzebowanie jak i zdolność percepcji otaczających człowieka zjawisk dla jednej jak i drugiej z wymienionych grup jest diametralnie odmienna.
Budka z piwem to nie sala koncertowa – choć ilość decybeli bywa czasem podobna.
Być skazanym na zapomnienie? - niepodobna, bo to jakby żyć bez duszy a ta – nigdy nie umiera. Ważne tylko to – by kiedyś ktoś zatęsknił.
Serdecznie pozdrawiam
Czcigodny Adamie
UsuńOczywiście masz świętą rację mówiąc że przypominanie sobie o kimś czy o czymś bo akurat wypadła jakaś "okrągła" rocznica to marna droga do nieśmiertelności. Osiągnąć ją można jedynie jeśli potomni będą pamiętać z prawdziwej potrzeby serca. Odgórne narzucanie przynosi jedynie dokładnie odwrotny skutek.
Nie sposób też polemizować z Twoim spostrzeżeniem że w Polsce (a także i w wielu innych krajach eurokołchozu) świat wartości odszedł do grobu lub w najlepszym przypadku znajduje się w stanie śpiączki. A zamiast niego mamy "wartości" świata a raczej półświatka, typu posłuchać jakiejś "muzy" (nie mylić z muzyką), dać sobie w szyję lub zaćpać i połajdaczyć się z byle czym (pisanie "kim" uważałbym za grubą przesadę), niekoniecznie odmiennej płci.
I dlatego mam duży szacunek dla młodzieży z Ameryki Południowej która bez porównania lepiej pogodziła współczesność z szacunkiem dla swojej kultury. Moi znajomi od dwóch lat mieszkają i pracują w Montevideo. Uwielbiają taniec, nie mylić z podrygami małpiszona zaatakowanego przez insekty. I co weekend przychodzą do lokalu - jest tam takich multum - którego podstawowymi bywalcami są młodzi ludzie. Nie żadne samozwańcze pseudoelity ale urzędniczki, ekspedientki, robotnicy, taksówkarze czyli najnormalniejsi ludzie pod słońcem. Tańczą tam tanga, milongi czy rumby tak że z parkietu bucha ogień. Praktycznie nikt się nie upija a jak moi narratorzy zdążyli się zorientować bo zawarli tam sporo znajomości, tworzą oni na ogół nieformalne ale zdecydowanie stabilne pary. A gdy okaże sie że ktoś trzeci jest w drodze na nasz padół łez, wzięcie ślubu jest oczywistością.
Zazdrość jest nagannym uczuciem. Ale po zapoznaniu się z tą relacją, trudno mi było się od niej powstrzymać. Bo okazało sie że to co w gronie moich przyjaciół i ich dzieci było normą stanowiącą raczej wyjątek od zalewającego Polskę gówniarstwa, tam jest akceptowanym przez młodzież standardem.
Pozdrawiam najserdeczniej.
Szanowny Stary Niedźwiedziu,
OdpowiedzUsuńczy Alessandro di Mariano di Vanni Filipepi to dobry malarz?
To gigant,prawdziwy arcyksiążę wśród kuglarzy barw.Kiedy umarł, jego Florencja uznała go za pacykarza i zapomniała o nim
Przywrócili go pamięci i kulturze dopiero prerafaelici wieki później ,skutkiem mody,przypadku i cudu.
To nie takie proste.
"Gdyby ktoś mnie spytał jaka cechy narodowe Polaków (czyli charakterystyczne dla zdecydowanej większości rodaków) najbardziej mnie irytują"
Ja nie spytam.Wszyscy od lewa do prawa niestrudzenie, ze skwapliwą pomocą ciotki Unii, przekonują "ten naród",że posiada on wyłącznie kompromitujące wady i w porównaniu z innymi nacjami gniazduje na drzewach.
Tylko z tym patriotyzmem kłopot,na pożywce autopogardy do własnej historii i narodowego charakteru - kiepsko rośnie i zdycha.
Pozdrawiam z rosnącym zgorzknieniem
Czcigodny Jugglerze
UsuńPrzytoczyłeś inny przykład wielkiego artysty którego przed zapomnieniem uratował przypadek. Tyle tylko że patrząc na to w skali poszczególnych narodów, Włosi mają powszechnie znanych na świecie wybitnych malarzy czy kompozytorów "jak mrówków". Czego o Polsce niestety powiedzieć nie można więc tym bardziej irytuje mnie to zamilczenie Lipińskiego.
Mam nadzieje że nie zaliczasz mnie do grona tak zwanych e-e uropejczyków, jak ich nazywa moja przyjaciółka, z zawodu pediatra. Ja tylko domagam się żeby w myśl dewizy "znaj proporcją, mocium panie" chwalić się tym co w naszej historii najlepsze. Bo było sensownie przygotowane i w pełni się udało. I dziwi mnie że ludzie którzy nie wstydzą się polskości, też dokładają starań aby w Polsce zapanowało przekonanie iż jak śpiewał bard:
"Bo jedyne co naprawdę umiemy
To najpiękniej na świecie przegrywać."
W mojej ocenie dmuchają oni w tę samą trąbkę co ci od "polskość to nienormalność"
Więc może by tak zamiast czcić desperatów którzy wywołali Powstanie Listopadowe, przybliżyć w programach historii choćby kampanię białoruską Stefana Czarnieckiego i bitwę pod Połonką z roku 1660? Bo Kircholm to przy niej pan Pikuś.
Pozdrawiam serdecznie.
@Stary Niedźwiedź
Usuńależ oczywiście,przypominajmy o nich,ale bez antagonizowania,bez kompleksów i samobiczowania.Miejsca jest dużo,nie trzeba wykląć jednych,żeby zrobić miejsce dla drugich.Wspaniale robi to np.Biszop.Nie trzeba Langiewicza utopić w gównie,żeby zmieścił się np.Raciborski ,nie trzeba eksterminować Słowackiego,żeby zrobić miejsce Herbertowi.Osadzanie Szwejka w Lubiczu się nie uda,co nie oznacza,że Lubicza trzeba się wstydzić.
A Lipiński właśnie wraca przecież...
Pozdrawiam
@ Juggler
UsuńCzcigodny Jugglerze
Zanim odniosę się do Twojej opinii, muszę Cię spytać czy samobiczowaniem nazywasz powiedzenie o ludziach którym nie odmawia się wielkiej odwagi osobistej że popełnili szaleństwo? Żeby już nie nazwać tego po imieniu, tak jak by to uczynił w miarę obiektywny historyk innej narodowości, do Polski i Polaków nie żywiący ani niechęci ani uwielbienia?
Bo jeśli tak to czas na protokół rozbieżności.
Pozdrawiam serdecznie.
"Bowiem historia Polski (mam na myśli ostatnie pięćset lat) powinna być wykładana na każdym wydziale nauk politycznych na świecie jako katalog błędów których popełniać nie wolno"
UsuńCzas.
Pozdrawiam
@ Juggler
UsuńCzcigodny Jugglerze
Zatem protokół podpisany, uścisk dłoni wymieniony. I do następnej ciekawej (mogę to w ciemno założyć) wymiany poglądów.
Pozdrawiam serdecznie.
http://imit.org.pl/news/733/57/Miedzynarodowy-Festiwal-Mlodych-Laureatow-Konkursow-Muzycznych---Karol-Lipinski---Nowe-Interpretacje.html
Usuń;)
Czcigodny Jugglerze
UsuńDziękuję za ten link. Dobre i to że do polskich młodych skrzypków dotarło jak wielka muzyka znajduje sie w zasięgi ich ręki, o ile tylko Stwórca obdarzył ich dostateczną ilością zarówno talentu jak i chęci do ciężkiej pracy.
Bo zetknąłem sie z opowieścią iż młody Ferenc Liszt po usłyszeniu (rzecz jasna w naturze) gry Niccolo Paganiniego, praktycznie zniknął z życia towarzyskiego. Zamknął się w domu i ćwiczył po kilkanaście godzin dziennie. W liście do kogoś napisał że albo oszaleje albo będzie tak grać na fortepianie jak Paganini na skrzypcach. I cel osiągnął. Zostawił po sobie kompozycje które sam grał (wiarygodne relacje to potwierdzają). A po jego śmierci przez lata nikt tego nawet nie próbował się dotknąć, wychodząc z założenia że ma tylko dziesięć palców u rąk a nie piętnaście. Pierwszym odważnym okazał się wielki australijski pianista Glen Gould który po katorżniczej pracy opanował transkrypcje na fortepian solo jednej z symfonii Beethovena (Liszt transponował wszystkie dziewięć). Słyszałem to wykonanie. Nie było tam ani mikrona luzu na choćby cień własnej interpretacji ale krytycy i zwykli słuchacze odnieśli się do tego co zrobił Gould z entuzjazmem. Bo już samo odegranie tego co "stało w nutach" było cudem.
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam serdecznie.
Witam,
OdpowiedzUsuńMyślę, iż najsmutniejszy jest fakt, że skazujemy na prawdziwą śmierć brakiem pamięci takie osoby jak Antoni Ferdynand Ossendowski, Tadeusz Jeske-Choiński, gen. Tadeusz Rozwadowski, Feliks Koneczny czy Jan Szczepanik. Polacy wybitni od A do Z.
Pozdrawiam!
Czcigodny Robercie
UsuńW tym wpisie wymieniłem pierwsze z brzegu nazwiska jakie mi przyszły do głowy jako wstęp do Karola Lipińskiego, którego jako meloman bardzo cenię. I od czasu wydania tego albumu nabrałem dużego szacunku do mistrza Kulki.
Ale obawiam się że gdybyśmy usiedli w realu przy kropelce czegoś zacnego to wyliczanie zapomnianych (przy dużym udziale najpierw komunistów a potem okrągłostołowej hołoty) wielkich ludzi tego kalibru co wymienieni przez Ciebie, mogłoby potrwać do rana.
Pozdrawiam równie serdecznie co melancholijnie.
Szkoda, że mylicie imiona, bo osoby rzeczywiście są niezwykle zacne.
Usuń"Szkoda, to jest kiedy krowa nasra do studni, ani gówna, ani wody"
UsuńRzeczywiście szkoda, że taki znawca tematu, jedyne co miał do powiedzenia, to będące bez większego znaczenia zauważenie przekręcenia jednego imienia.
Marianie, mnie nie zachęcisz do kłótni.
UsuńWarsztat Konstantego Kulki podziwiam od lat 60-ych ubiegłego wieku i nigdy nie zdarzyło się, aby w trakcie koncertu, ktoś właził na salę z krową :)
Zachowaj powagę należną mojemu mistrzowi, rodakowi i bliskiemu sąsiadowi.
O tyle było warto, iż nieco więcej udało się z Ciebie "wydusić". Jeżeli jesteś znawcą tematu, a wszystko na to wskazuje, to oczekiwałbym szerszego podzielenia sie swoja unikalną i rzadką w dzisiejszych czasach wiedzą.
UsuńNie miałem zamiaru nikogo zachęcać do kłótni, ale poprawianie 18-letniego młodzieńca, który jak na swój wiek prezentuje bardzo wysoki poziom (prześcigając swoich rówieśników o całe lata) wydało mi się nieco małostkowe i nieistotne. Jeżeli poczułeś się urażony, to wybacz. Zwrot "Marian" był dla mnie mocno mylący, ale mniemam, że to jednak do mnie kierowałeś swój komentarz.
Pozdrawiam, TF.
Istotnie, przepraszam wszystkich - Teodor, nie Tadeusz. Nie zorientowałem się w pierwszym momencie.
OdpowiedzUsuńOczywiście, cel wpisu rozumiem. Nie mogłem się jednak oprzeć pokusie, by komentatorom nie przypomnieć również o paru innych osobach. Jak troll od skrzypiec słusznie stwierdził, pana o mylącym mnie zawsze imieniu nie pamięta już prawie nikt, a niesłusznie. Sam mam sprzed komputera doskonały widok na chociażby jego "Ostatnich Rzymian", bardzo bliską memu sercu książkę, którą uważałem zawsze za cenniejszą od "Quo Vadis" (chyba, że dorwałbym wydanie nieocenzurowane). O Rozwadowskim większość nie powie wiele, o ile powiedzą cokolwiek. Z kolei nazwisko "Szczepanik" bardziej kojarzy się z muzyką niż z wynalazkami. Smutne...
Pozdrawiam i dziękuję za wskazanie błędu
Dobry wieczór.
OdpowiedzUsuńStary Niedźwiedziu, mówisz o Wielkich zapomnianych, a we mnie wzbudziłeś wspomnienie...o PRZYJACIELU przy ognisku.
Pozdrawiam
Czcigodna Nutko
UsuńMiałem już honor poznać Cię na blogu naszego wspólnego przyjaciela więc domyślam się o kim mówisz. Mam nadzieję w tym roku utrwalić moją z nim znajomość w "realu" a z tego co wiem, Ty znasz go już od pewnego czasu.
Z wielką przyjemnością witam Cię w moim skromnym saloniku. I zapewniam że możesz się tu czuć swobodnie bo hołota nie ma tu wstępu. Więc tu i ówdzie bezsilnie ujada.
Gdybyś zechciała zamienić ze mną kilka słów dotyczących spraw o których nie wszyscy muszą wiedzieć, napisz na adres antysocjalbis@o2.pl. Odpowiem z prywatnego.
Pozdrawiam serdecznie.
@ Nutka
UsuńCzcigodna Nutko
Pisałem to w godzinie duchów więc jedno zdanie wypadło nieszczególnie. Miało być:
I zapewniam że możesz się u mnie czuć swobodnie bo hołota nie ma na tu wstępu. Więc na kilku blogach bezsilnie ujada.
Serdeczności.
Dobry dzień nastał.
UsuńStary Niedźwiedziu, obawiałam się , że źle myśl moją odebrałeś...teraz wiem, że niekoniecznie. Bądź silny...a może mi się uda.
Pozdrawiam z linii...swojej
P.S.
Będę pamiętać Wielkich, choćby nikt o Nich nie słyszał, nie widział i ...nie czuł
Poruszył mnie Twój tekst...tylko tyle