Do tej pory, pisząc o politycznej zmianie warty w Polsce, mieliśmy za co pochwalić pana prezydenta Andrzeja Dudę. W przypadku pani premier Beaty Szydło, nasza opinia nie była już tak jednoznaczna. Z jednej strony należy do jakże nielicznych w PiS polityków, którzy potrafią rozmawiać ze zwykłymi ludźmi, bowiem wiedzą, co ich interesuje. A w jej rządzie jest kilkoro ministrów, sprawiających wrażenie ludzi kompetentnych. Ale z drugiej, architektura rządu jest dziwaczna, bowiem pojawiły się osobliwe ministerstwa. Narzuca się hipoteza, iż z grona starej wiary jeszcze z Porozumienia Centrum, prezes miał zbyt wiele gąb do wyżywienia. I stąd te dziwne urzędy i nominacje. W końcu ministrem zostało nawet takie zero, jak Adam Lipiński. Do tego dochodzą podłożone pod rząd miny w postaci Antka policmajstra oraz szeryfa Ziobro. Nieskuteczność tego ostatniego w czasach premierowania Jarosława Kaczyńskiego skłoniła Milom do cierpkiej uwagi, że ten szeryf zgubił wtedy colta a w saloonie ukradli mu odznakę.
Na takim tle szczególnie dobrze prezentuje się pani Anna Zalewska, minister edukacji. Na razie złożyła czytelne deklaracje odnośnie planowanych przez siebie zmian w oświatowej postPOkemońskiej stajni Augiasza. Wszystkie bardzo przypadły nam do gustu.
http://www.pch24.pl/wazna-deklaracja-minister-edukacji---nie-wpuszcze-seksedukatorow-do-szkol---,39742,i.html
Po pierwsze, ma zamiar, metodą sukcesywnego wygaszania, zlikwidować wrzód na ciele polskiej edukacji, czyli gimnazja. Utrudniające proces edukacji i wychowania, rodzące patologie analogiczne do wojskowej „fali”. Co zgodnym chórem potwierdzają rodzice, nauczyciele (o ile mogą te opinie wygłosić anonimowo, nie narażając się na szykany) oraz uczniowie, nie będący ćpającymi luzaczkami i puszczalskimi kurewkami. Argumenty o grożącym bezrobociu w gronie nauczycieli są śmieszne, bowiem ilość uczniów podlegających obowiązkowi szkolnemu się nie zmniejszy. A wspomniana przez panią minister chęć odbudowy ze zgliszczy szkolnictwa zawodowego, spowoduje wręcz wzrost zapotrzebowania na nauczycieli. Posprzątanie po debilu Buzku to sprawa bardziej niż pilna.
W kwestii wieku, w którym dzieci mają rozpocząć naukę szkolną, pani minister pozostawia wybór rodzicom. Czyli sankcjonuje oczywisty dla ludzi prawicy fakt, że to oni mają decydować o swoich dzieciach, a nie mityczne państwo, czyli w polskiej praktyce Chyży Rój, a potem Ewcia Peron. Biorąc pod uwagę, że w filozofii PiS nie brak socjalistycznego widzenia świata, wiadomość tym bardziej miła.
Kolejna arcyważna kwestia, to wyrzucenie ze szkół na zbitą mordę wszelkich „edukatorów seksualnych” spod znaku gender czy tęczowej szmaty. Naszym zdaniem, jeśli rodzice sobie tego zażyczą (ale tylko wtedy!), szkoła może zorganizować prelekcję przeprowadzoną przez lekarza, informującą o dotyczących płci podstawach anatomii i fizjologii. Ale po szkołach nie mają prawa szwendać się jakieś parszywe cioty z „Pontonu” i ogłupiać dzieci, jakoby mogły być wychowywane przez dwóch pedałów.
Kolejna sprawa to powrót przypraw do szkolnych stołówek. Niejadalna, bo mdła żywność nie będzie więcej wyrzucana, zaś rodzice zmuszani do "nielegalnego" wyposażania swoich pociech w solniczki czy pojemniki z cukrem. A durną małpę Kluzik-Rostkowską najchętniej wsadzilibyśmy do kryminału, a do jedzenia dawali jej wyłącznie potrawy nie doprawione nawet miligramem soli, jak przy najbardziej hardkorowych dietach nerkowych. Niechby tak z pół roku pochodziła po ścianach i zobaczyła, jakie to przyjemne.
Kolejną sprawą, zdecydowanie mniejszej rangi, tym nie mniej jakże charakterystyczną dla Parady Oszustów, było służbowe wyposażenie ministerialne. Pani Anna Zalewska dysponuje gabinetem, będącym kilkupokojowym apartamentem, wyposażonym między innymi w wielką łazienkę i salkę kinową. Ale nie rozumie, po co jej 16 (słownie: szesnaście) służbowych samochodów.
A teraz czas na prywatę Starego Niedźwiedzia.
Swego czasu politechniki przeżyły kilka czarnych lat po zniesieniu obowiązku zdawania matematyki na maturze. Zdesperowani dziekani, widząc wśród przyjętych na studia gorzej niż denny poziom znajomości matematyki i fizyki, wprowadzili na pierwszym semestrze tak zwany „przedmiot wyrównawczy”. Obejmujący te podstawy wymienionych przedmiotów, które są konieczne na danym kierunku studiów. A nowoprzyjęci teoretycznie powinni to umieć po nauce w szkole średniej, tyle tylko że praktyka nie miała dokładnie nic wspólnego z teorią. Gdy matematyka ponownie stała się przedmiotem obowiązkowym, problem zniknął. A belfrowie uczelni technicznych odetchnęli z ulgą.
Z drugiej strony Tie Fighter zna kilka osób, dla których ta obowiązkowa matematyka na pewno uniemożliwiłaby zdanie matury. Więc jedynie przejściowa likwidacja tego obowiązku umożliwiła im uzyskanie świadectwa dojrzałości i ukończenie studiów, na przykład prawniczych czy filologicznych.
Naszym zdaniem problem rozwiązałoby przywrócenie egzaminów wstępnych na studia. Wówczas uczelnie naprawdę wiedziałyby, kogo przyjmują na studia. A zdolny humanista a zarazem matematyczny abnegat, mógłby z litości dostać na maturze „zalkę” z matematyki.
A co nasi Szanowni Czytelnicy o tym sądzą?
Zaś pani minister Annie Zalewskiej życzymy wytrwałości w realizacji tego programu. I niech się nie przejmuje odgłosami wydawanymi przez hołotę pokroju pruskich pachołków i złodziei grosza publicznego, banksterów i pornomaniaków od pajaca.pl, zielonych prostytutek czy pijaczki i złodziejki, robiącej w Paradzie Oszustów za „legendę Solidarności”. Niech pani minister robi swoje, a bydło może sobie do woli ryczeć.
Flavia de Luce
Stary Niedźwiedź
Tie Fighter
Na takim tle szczególnie dobrze prezentuje się pani Anna Zalewska, minister edukacji. Na razie złożyła czytelne deklaracje odnośnie planowanych przez siebie zmian w oświatowej postPOkemońskiej stajni Augiasza. Wszystkie bardzo przypadły nam do gustu.
http://www.pch24.pl/wazna-deklaracja-minister-edukacji---nie-wpuszcze-seksedukatorow-do-szkol---,39742,i.html
Po pierwsze, ma zamiar, metodą sukcesywnego wygaszania, zlikwidować wrzód na ciele polskiej edukacji, czyli gimnazja. Utrudniające proces edukacji i wychowania, rodzące patologie analogiczne do wojskowej „fali”. Co zgodnym chórem potwierdzają rodzice, nauczyciele (o ile mogą te opinie wygłosić anonimowo, nie narażając się na szykany) oraz uczniowie, nie będący ćpającymi luzaczkami i puszczalskimi kurewkami. Argumenty o grożącym bezrobociu w gronie nauczycieli są śmieszne, bowiem ilość uczniów podlegających obowiązkowi szkolnemu się nie zmniejszy. A wspomniana przez panią minister chęć odbudowy ze zgliszczy szkolnictwa zawodowego, spowoduje wręcz wzrost zapotrzebowania na nauczycieli. Posprzątanie po debilu Buzku to sprawa bardziej niż pilna.
W kwestii wieku, w którym dzieci mają rozpocząć naukę szkolną, pani minister pozostawia wybór rodzicom. Czyli sankcjonuje oczywisty dla ludzi prawicy fakt, że to oni mają decydować o swoich dzieciach, a nie mityczne państwo, czyli w polskiej praktyce Chyży Rój, a potem Ewcia Peron. Biorąc pod uwagę, że w filozofii PiS nie brak socjalistycznego widzenia świata, wiadomość tym bardziej miła.
Kolejna arcyważna kwestia, to wyrzucenie ze szkół na zbitą mordę wszelkich „edukatorów seksualnych” spod znaku gender czy tęczowej szmaty. Naszym zdaniem, jeśli rodzice sobie tego zażyczą (ale tylko wtedy!), szkoła może zorganizować prelekcję przeprowadzoną przez lekarza, informującą o dotyczących płci podstawach anatomii i fizjologii. Ale po szkołach nie mają prawa szwendać się jakieś parszywe cioty z „Pontonu” i ogłupiać dzieci, jakoby mogły być wychowywane przez dwóch pedałów.
Kolejna sprawa to powrót przypraw do szkolnych stołówek. Niejadalna, bo mdła żywność nie będzie więcej wyrzucana, zaś rodzice zmuszani do "nielegalnego" wyposażania swoich pociech w solniczki czy pojemniki z cukrem. A durną małpę Kluzik-Rostkowską najchętniej wsadzilibyśmy do kryminału, a do jedzenia dawali jej wyłącznie potrawy nie doprawione nawet miligramem soli, jak przy najbardziej hardkorowych dietach nerkowych. Niechby tak z pół roku pochodziła po ścianach i zobaczyła, jakie to przyjemne.
Kolejną sprawą, zdecydowanie mniejszej rangi, tym nie mniej jakże charakterystyczną dla Parady Oszustów, było służbowe wyposażenie ministerialne. Pani Anna Zalewska dysponuje gabinetem, będącym kilkupokojowym apartamentem, wyposażonym między innymi w wielką łazienkę i salkę kinową. Ale nie rozumie, po co jej 16 (słownie: szesnaście) służbowych samochodów.
A teraz czas na prywatę Starego Niedźwiedzia.
Swego czasu politechniki przeżyły kilka czarnych lat po zniesieniu obowiązku zdawania matematyki na maturze. Zdesperowani dziekani, widząc wśród przyjętych na studia gorzej niż denny poziom znajomości matematyki i fizyki, wprowadzili na pierwszym semestrze tak zwany „przedmiot wyrównawczy”. Obejmujący te podstawy wymienionych przedmiotów, które są konieczne na danym kierunku studiów. A nowoprzyjęci teoretycznie powinni to umieć po nauce w szkole średniej, tyle tylko że praktyka nie miała dokładnie nic wspólnego z teorią. Gdy matematyka ponownie stała się przedmiotem obowiązkowym, problem zniknął. A belfrowie uczelni technicznych odetchnęli z ulgą.
Z drugiej strony Tie Fighter zna kilka osób, dla których ta obowiązkowa matematyka na pewno uniemożliwiłaby zdanie matury. Więc jedynie przejściowa likwidacja tego obowiązku umożliwiła im uzyskanie świadectwa dojrzałości i ukończenie studiów, na przykład prawniczych czy filologicznych.
Naszym zdaniem problem rozwiązałoby przywrócenie egzaminów wstępnych na studia. Wówczas uczelnie naprawdę wiedziałyby, kogo przyjmują na studia. A zdolny humanista a zarazem matematyczny abnegat, mógłby z litości dostać na maturze „zalkę” z matematyki.
A co nasi Szanowni Czytelnicy o tym sądzą?
Zaś pani minister Annie Zalewskiej życzymy wytrwałości w realizacji tego programu. I niech się nie przejmuje odgłosami wydawanymi przez hołotę pokroju pruskich pachołków i złodziei grosza publicznego, banksterów i pornomaniaków od pajaca.pl, zielonych prostytutek czy pijaczki i złodziejki, robiącej w Paradzie Oszustów za „legendę Solidarności”. Niech pani minister robi swoje, a bydło może sobie do woli ryczeć.
Flavia de Luce
Stary Niedźwiedź
Tie Fighter
Szanowni Autorzy,
OdpowiedzUsuńJest mi bardzo ciężko wypowiadać się pozytywnie na temat ruchów ministerstwa edukacji, gdyż jestem zadeklarowanym przeciwnikiem zarówno przymusu edukacji, jak i państwowych szkół oraz jednolitego programu nauczania.
Największym plusem pani minister jest powrót do tego, co od lat deklarowali państwo Elbanowscy. Czyli zgoda ministerstwa na to, by rodzice decydowali o tym, czy ich dzieci pójdą do szkoły w wieku sześciu, czy siedmiu lat. Naturalnie nie ma tu absolutnej zmiany podejścia do rodziców. Nadal nie mogą oni samodzielnie zadecydować, że ich dziecko nie pójdzie do szkoły w ogóle, albo że pójdzie do niej w wieku dziesięciu lat.
Miłe memu sercu jest też na pewno usunięcie ze szkół dżynderowych pierdół, choć mogę sobie wyobrazić, że znajdzie się kilku rodziców w Polsce, którzy odczują to jako niepowetowaną stratę.
Cieszy również powrót przypraw do szkolnych stołówek. Choć to bardziej sprawa ministra zdrowia, a nie ministra edukacji. Jednocześnie przypominam, iż posłowie PiS jednomyślnie z PO głosowali w poprzedniej kadencji za ideą wtrącania się przez ministerstwo do stołówkowego menu.
Matura z matematyki to najbardziej kontrowersyjna sprawa. Gdy była dobrowolna, to sam ją sobie dobrowolnie wybrałem, więc teoretycznie z mojego punktu widzenia nic się nie zmienia. Jednak nie o to chodzi, by moja racja była mojsza, tylko by wybór był większy. Zdecydowanie bardziej podoba mi się pomysł przywrócenia egzaminów wstępnych na studia. Zupełnie nie rozumiem dzisiejszego braku uczelnianej autonomii w tym względzie.
Podsumowując mój przydługawy komentarz stwierdzam, iż niewolniczy system przymusowej edukacji ma się dobrze. Powyższe zmiany traktuję w kategoriach mocno kosmetycznych, a nie zasadniczych. Trochę tak, jakby ubeckiego śledczego z nieświeżym oddechem wymieniono mi na takiego, który nadal leje mnie po mordzie, ale przynajmniej myje zęby.
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowny Jarku,
UsuńPo części zgoda, a po części nie.
" Nadal nie mogą oni samodzielnie zadecydować, że ich dziecko nie pójdzie do szkoły w ogóle, albo że pójdzie do niej w wieku dziesięciu lat."
Trudno mi sobie wyobrazić sytuację, w której do klasy siedmiolatków dołącza 10-cio czy 11- latek, bo jego rodzice uznali, że jest to akurat ten moment. Przecież pomiędzy tymi dzieciakami jest w rozwoju fizycznym przepaść, a intelektualnie są na tym samym poziomie - przynajmniej teoretycznie. Sam pamiętam z podstawówki jaki problem mieliśmy ze starszymi uczniami, którzy nierzadko dwa razy już kiblowali i trafiali do naszej klasy. Ich wpływ na resztę klasy był zdecydowanie negatywny choćby ze względu na przewagę fizyczną, którą wykorzystywali do terroryzowania reszty klasy. Musieliśmy się zebrać w czterech i wspólnie spuścić łomot jednemu z nich i dopiero się uspokoił, ale nie na długo. Nie wiadomo też jaki wpływ na takiego starszego ucznia będzie miała edukacja w gronie młodszych o trzy czy cztery lata uczniów. Myślę, że w pierwszej klasie różnica jednego roku jest jeszcze do zniwelowania i 6 latki z 7 latkami jakoś się zasymilują, ale już różnica 2-3 lat jest nie do zatarcia. Wolność tak. Swoboda decyzji tak, ale nie kosztem innych.
Serdecznie pozdrawiam, TF.
Nie mogę się zgodzić. Uważam, że od 7 do 18 roku życia przymus edukacyjny jest jak najbardziej zasady. Nie może być tak, że hodujemy masę wtórnych analfabetów w XXI wieku "bo rodzice tak chcieli w imię wolności". Już choroby zaczynają wracać bo jedno z drugim "mądre" nie wierzy w szczepionki... Młody ludzik niech ma jakiekolwiek podstawy wiedzy ogólnej, nawet jeśli wagarował i był przepychany na siłe to coś tam zostanie i czytać, pisać, liczyć umie, może nawet podstaw jakiegoś języka obcego cokolwiek zostanie. Nie chce się dalej uczyć? po 18 roku życia nikt cię nie zmusi, jesteś pełnoletni, do kopania rowów matura nie jest konieczna. Z resztą, w dzisiejszych czasach edukacja wcale nie równa się inteligencji ani nie przesądza o sukcesie w życiu. Czy jest to dobre czy nie, to już temat na inną dyskusję ;-)
UsuńMaciejjo
Maciejjo
Szanowny Tie Fighterze, dlatego napisałem, że jestem przeciwnikiem zarówno przymusu nauki, jak i państwowych szkół oraz urawniłowki programowej. I dlatego też napisałem, że ciężko jest mi się w ogóle wypowiadać na temat usprawnień systemu, którego jestem przeciwnikiem. Czyli wracając do mojego przykładu, tak jak bym prosił ubeckiego klawisza, by umył zęby, gdy mnie przesłuchuje.
UsuńZatem potwierdziłem, iż ruch z dobrowolnością w przypadku 6-7-latków jest ruchem w dobrą stronę, ale to jest ciągle ten sam system. W systemie dobrowolnym i całkowicie prywatnym widzę taką możliwość różnych wymieszanych klas, jakiej żaden minister nigdy by nie zatwierdził. Przykładowo 2 moi synowie chodzą popołudniami do prywatnej szkoły rysunku. Różnica wieku między nimi to 3 lata. Różnica wieku między najmłodszym i najstarszym uczestnikiem na konkretnych godzinach lekcyjnych to 8 lat. Każdy ma zupełnie inny poziom rysowania. Nauczyciel do wszystkich podchodzi indywidualnie, a efekty nauki mierzone coraz lepszą techniką rysowania z zajęć na zajęcia, są dla mnie niezaprzeczalnie, mimo że jestem laikiem w tej dziedzinie. Oczywiście prywatna szkoła może sobie dowolne zajęcia prowadzić jak chce, dzieląc uczestników na różnych poziomach na różne kursy, itd, itp, a wszystko dlatego, że tu po prostu nikt nie ma żadnego przymusu. Ani szkoła, ani rodzice, ani dzieci. Ludzie po prostu sami między sobą te kwestie dogadują i podobnie byłoby w przypadku zniesienia przymusu edukacji i zlikwidowania szkół państwowych. Przy czym zniesienie przymusu edukacji jest dla mnie zdecydowanie istotniejsze niż likwidacja państwowych szkół. Dopóki to nie nastąpi, będziemy w tym temacie zmuszeni do dyskusji na temat maksymalnego łagodzenia systemu niewolniczego.
Pozdrowienia
Szanowny Maciejjo,
UsuńTo ja jestem ten "mądry", który dzieci nie szczepi. Narzucanie ludziom przymusowej edukacji jest dla mnie zwyczajnym niewolnictwem. Służy praniu mózgów. Nic mnie nie przekona, że jest to dobre. Jak sam napisałeś, obecna edukacja i tak nie równa się inteligencji. Po prostu, co przymusowe i "darmowe", nie cieszy się szacunkiem, więc dzieci się nie uczą. Lekce sobie całą szkołę ważą. I ci, którzy nie mają ochoty się uczyć, są do tego zmuszani, a dodatkowo zabrania im się pracować. To już kompletny absurd. Zamiast się dorabiać, rozwalają w szkole lekcje i powodują, że inni równają w dół. Ten, kto to wymyślił, absolutnie nie szanuje ludzi.
A wpisanie do konstytucji 1997 roku obowiązku pobierania nauki do 18 roku życia, to niemal całkowite pozbawienie władzy rodzicielskiej. Zabiera się nam dzieci i jacyś ministrowie decydują o tym, jak te dzieci przerabiać na tryby niewolniczej maszyny, służącej później do głosowania na "poważne" projekty polityczne.
Nie rozumiem, jak można tego nie widzieć?
Pozdrawiam
Szanowny Jarku,
UsuńRozumiem Twój punkt widzenia. Oczywiście w przypadku tylko i wyłącznie prywatnego, a co za tym idzie odpłatnego szkolnictwa przymus edukacyjny istnieć nie może, albowiem nie można założyć, że każdego rodzica na tą edukację będzie stać. Pytanie brzmi czy taki model powinno się przyjąć czy nie. Też jestem zwolennikiem nieingerowania państwa w maksymalną ilość obszarów życia ludzi, ale co samej edukacji mam pewne wątpliwości(ostatnio ktoś popisał się pomysłem zlikwidujmy policję, a zamiast tego rozdajmy ludziom broń, to się sami obronią) Ale co z tymi, których na tą broń nie będzie stać?. Bardziej skłaniam się ku modelowi w którym równolegle istnieje szkolnictwo państwowe i prywatne, ale finansowanie odbywa się na takiej zasadzie, że kiedy posyłam dziecko do szkoły prywatnej, to nie płacę na szkolnictwo państwowe. O taką kwotę pomniejsza się moje podatki i ewentualną różnicę dopłacam z własnej kieszeni lub zaoszczędzam jeśli opłata jest mniejsza. Osobiście mnie to dotyka, bo posyłam moje dzieci do prywatnych szkół i przedszkoli i bardzo słono za to płacę, a przecież w swoich podatkach odprowadzam składkę na szkolnictwo państwowe, z którego nie korzystam. Chciałbym od państwa te środki odzyskać i przeznaczyć na czesne w prywatnej szkole czy przedszkolu. W postulowanym przez Ciebie modelu dostrzegam słaby punkt. Otóż nie do końca wierzę, że sprawę przystępności cenowej prywatnych szkół załatwi niewidzialna ręka rynku. Widzę to na przykładzie prywatnych szkół w moim mieście i choć jest ich całkiem sporo, to wszystkie jak jedna są po prostu drogie. Zupełnie jakby się ich właściciele zmówili cenowo. Czy zatem edukacja miałaby się stać elitarnym luksusem dostępnym dla wąskiej grupki lepiej sytuowanych?
Pozdrawiam serdecznie, TF.
Czcigodny Jarku
UsuńA co masz na myśli pisząc, że jesteś przeciwnikiem obowiązku szkolnego? Bo czym innym jest homeschooling, z okresową kontrolą wiedzy dziecka. A czym innym wychowanie przez rodziców osiemnastoletniego debila, nie umiejącego czytać i pisać, oraz nie znającego tabliczki mnożenia. W tym drugim przypadku rodzice krzywdzą dziecko w podobny sposób, jak w przypadku spowodowania u niego wielkich fizycznych wad rozwojowych, wynikających ze skandalicznie niewłaściwego żywienia go. Wynikającego nie z biedy, lecz skrajnej głupoty.
Wedle prawa rzymskiego, ojcu wolno było bezkarnie nawet zabić swoje niepełnoletnie dziecko. Ale dla mnie to nie jest wolność, lecz skrajna anarchia.
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowny Tie Fighterze,
UsuńObawiam się, że jak już uznamy, że szkoły państwowe są konieczne, to niestety wyjdzie nam na to, że będą się musieli na nie składać zarówno ci, których dzieci uczą się w szkołach państwowych, jak i ci których dzieci uczą się w szkołach prywatnych, a także ci, którzy dzieci nie mają w ogóle, więc nie uczą się nigdzie. W innym wypadku doszlibyśmy do takiej sytuacji, że za szkoły państwowe płaciliby w podatkach jedynie ci, których dzieci się tam uczą. A skoro tak miałoby to być, to już lepiej nie udawać fikcji bezpłatności, tylko niech ci biedni płacą za naukę w biedniejszych szkołach, tak jak płacą za biedniejsze pierogi w barze i za mniej porządne buty w sklepie.
Pozdrawiam
Szanowny Stary Niedźwiedziu, pozwól, że odwrócę pytanie. A jakich to rodziców nieuczących swojego dziecka tabliczki mnożenia lub pisania masz na myśli? Bo jeśli chodzi Ci o zwyrodnialców w rodzaju Josefa Fritzla, który latami więził swoją córkę w izolacji od świata, to owszem, z przykrością przyznaję, że takie patologie się zdarzają i należy je surowo karać. Ale nie zarzucajmy większości rodziców, że chcą tego dla swoich dzieci. Nie wyobrażam sobie, by ktoś po rezygnacji z dobrodziejstwa przymusowej edukacji wychował niepiśmiennego głąba, który nie umie liczyć. Równie dobrze moglibyśmy nie ufać rodzicom jeszcze bardziej i obawiać się, że będą do niemowlęcia milczeć, by nie nauczyło się mówić. Albo, że przywiążą do kaloryfera, by dziecię nie nauczyło się chodzić.
UsuńA co do homeschoolingu, to mam wrażenie, że rodzice tak jak ja posyłający dzieci do szkół państwowych i tak są na homeschooling skazani. Moje wracają ze szkoły z absolutnym brakiem wiedzy tego, co w szkole było nauczane. Zatem my z żoną bierzemy sprawę w swoje ręce, by szkolni egzekutorzy wiedzy postawili ocenę pozytywną.
Pozdrawiam serdecznie
Czcigodny Jarku
UsuńTwoja Malżonka i Ty macie kwalifikacje, by w domu douczyć dzieci, niwelując szkolne niedoróbki. Ale rodzice z wykształceniem podstawowym, plus jakimś kursem zawodowym, już nie.
Jestem gorącym zwolennikiem bonu oświatowego. A więc rodzic fundujący dziecku lepszą i droższą szkołę, dopłaciłby różnicę, a nie całe czesne.
Posłużę się przykładem mojego mazurskiego kolegi wędkarza. Ma sześciu synów, Czterech najstarszych pozakładało już rodziny Wszyscy pracują, dwóch ukończyło zawodówki, jeden jest po maturze, jeden po licencjacie. Dwaj najmłodsi synowie są w liceum.
Gdyby szkoły państwowe były płatne, to przy bardzo niskich dochodach rodziców, może ten najzdolniejszy zdobyłby wykształcenie. Bo podczas wakacji, zbierając grzyby i jagody, zarabiali na podręczniki. Ale na całoroczne czesne by nie zarobili.
A co z dziećmi meneli, czy sierot po PGR'ach? Przypomnę przypadek pani baronowej. Jeśli te dzieci zdobędą jakiś zawód i potencjalnie będą mogły zarobić na siebie, to naprawdę się wszystkim opłaci.
I ostatnia sprawa. Wprowadzenie społecznego darwinizmu przyniosłoby jeden z dwóch skutków. Albo Zandberg wygrałby najbliższe wybory z wynikiem lepszym od Łukaszenki. Albo z połowa rodaków położyhłaby lachę na Polsce i jak zmiłowania wyczekiwnieałaby wkroczenia Niemców lub Rosjan, by zakończyli to liberalne piekło. Żaden z tych wariantów mi nie odpowiada. I dlatego jak dla mnie liberalizm koczy się tam, gdzie jego granice wytyczyła Margaret Thatcher. I ani o cal dalej posunąć się nie wolno.
Pozdrawkiam serdecznie.
@Jarek Dziubek
UsuńNo nie dogadamy się ale odniosę się jeszcze do szczepionek. Pana rodzice szczepili? Chorował żeś pan na polio, gruźlice, ospę? Pewnie nie. MOŻE tak dzięki szczepionkom? Przepraszam, nie będę ciągnął tego tematu bo mnie krew zaleje...
Wypowiem się o maturze z matematyki. Osobiście jestem głąbem w tej dziedzinie, serio. Gdy zdawałem maturę matma nie była obowiązkowa, z czego bardzo sie cieszyłem. Natomiast miałem też normalne egzaminy na studia, więc zdawałem na te kierunki na które chciałem, z tych przedmiotów które chciałem. Taki układ uznawałem zawsze za rozsądny.
OdpowiedzUsuńMaciejjo
Witaj Maciejjo,
UsuńWłaśnie to było przedmiotem naszej rozmowy ze Starym Niedźwiedziem. On jako wybitny matematyk, fizyk i chemik przyjmuje przedmioty ścisłe jako kanon wiedzy ucznia szkoły średniej na równi z językiem polskim. Ja jednak bronię systemu w którym istnieje możliwość wyboru. Czyli w liceum pierwsze trzy lata idzie się tokiem normalnym ze wszystkimi przedmiotami, a w klasie maturalnej zostają zajęcia fakultatywne związane z tym co będziemy zdawać na maturze i potem podczas egzaminu na studia. Oczywiście egzaminy na studia muszą wrócić, to nie ulega wątpliwości. Skąd mój pogląd? Ano stąd, że w mojej klasie było kilka osób, które matury z matematyki najpewniej by nie zdały, bo z roku na rok przechodziły do następnej klasy z naciąganą tróją i to tylko dlatego, że z innych przedmiotów miał dobre oceny. Osoby te zdając na maturze przedmioty inne niż matematyka nie dość, że zdał w ogóle tą maturę, to podostawały się na różne studia humanistyczne i są teraz dobrymi historykami, filologami itd. Gdyby ci ludzie musieli zdawać matmę na maturze, to najprawdopodobniej by jej nie zdali i zakończyliby edukację na etapie szkoły średniej bez matury. Kolejna sprawa, to praktyczny wymiar całego systemu. Jeżeli ktoś wybiera się dajmy na to na prawo, to będzie zdawał egzamin z historii z elementami WOS. Po cholerę ma wkuwać matmę do matury, skoro naturalną drogą dla niego jest matura z historii, którą i tak będzie musiał zdawać na egzaminie na prawo. Jeżeli ktoś się wybiera na politechnikę, temu lepiej zdawać matmę na maturze, bo będzie ją zdawał na egzaminie na studia. Jeżeli ktoś się wybiera na medycynę, to korzystniej dla niego będzie zdawać biologię na maturze zamiast matmy itd. Zatem w klasie maturalnej powinno się uczyć już tylko polskiego, języka obcego i przedmiotu, który będzie nam potrzebny w czasie zdawania na wybrane studia. Taki system wydaje mi się optymalny i w takim systemie sam kończyłem liceum. Wydaje mi się on najbardziej praktyczny i dlatego go bronię.
W tym systemie znikną też problemy na studiach wyższych, bo jednostki słabe, niedouczone i leniwe nie przejdą sita egzaminów wstępnych i nie będą swoją indolencją dołować wykładowców i mądrzejszych, bardziej pracowitych kolegów. Tak to widzę.
Pozdrawiam serdecznie, TF.
Po raz kolejny w pełni się z Tobą zgadzam. Szanowny Stary Niedźwiedź zapewne przytaczał argument, że każdy powinien matematykę zdać, bo to podstawy wiedzy i pewne wymagania wobec człowieka z maturą być powinny...tak, ale do pewnego poziomu. Podstawowe obliczenia matematyczne, geometrie itd ogarniam nawet dziś ale całki, silnie i ogólnie poziom gdzie więcej było literek i dziwnych znaczków niż cyfr to już była i jest dla mnie chińszczyzna, z której na dodatek kompletnie w życiu nie korzystam. Będzie problem gdy córka pójdzie do szkoły ;-) a chemia to już całkiem nie moja parafia :) Natomiast o historii, sztuce, biologii czy nawet zjawiskach fizycznych lub astronomii mogę porozmawiać. Prawdę mówiąc, czasem irytuje mnie też podejście studentów/absolwentów politechnik, którzy uważają sie za lepszych niż "humany" ale gdyby spytać jednego z drugim o podstawy wiedzy o państwie i prawie, o zagadnienia historyczne, parę dat czy kim był Canaletto to mina kota srającego na pustyni :) noooo ale kombinatoryka to jest za to super i w ogóle jak jej nie znasz to żeś cham granatem od pługa oderwan. Ja jestem zdania, że dla wszystkich jest miejsce i specjaliści w każdej dziedzinie są potrzebni, zarówno prawnicy, cybernetycy, kucharze, chirurdzy naczyniowi i kierowcy koparek też ale nie ma co na siłe z każdego robić "omnibusa" ;-) lepszy wykształcony spec w wąskiej dziedzinie czy gówniak od wszystkiego, czyż nie?
UsuńMaciejjo
Też tak to widzę.
UsuńCzcigodny Maciejjo
UsuńZgadzam się z Tobą, że przyszłemu filologowi czy muzykowi rachunek całkowy jest zbędny. Ale z drugiej strony, neguję prawo do posiadania matury absolwentki konserwatorium, która spytała mnie, ile cukru ma dodać do żurawin. Bo w przepisie jest napisane, ile dodaje się do kilograma owocow. A ona na bazarze kupiła żurawiny na litry. Tak samo "humanista", nie potrafiący policzyć, ile puszek drewnochronu potrzebuje do pomalowania altany na działce (na ulotce było jak wół napisane, na ile metrów kwadratowych starczy jedna puszka), po prostu jest głąbem.
Jestem otwarty na dyskusję o zawartości tegoż "minimum przyzwoitości" dla abiturientów, nie mających w planach żadnej dalszej nauki wymagającej znajomości matematyki. Ale są jakieś granice dziadostwa.
Pozdrawiam serdecznie.
Ja zdawałem w dawnych czasach i matematyka była obowiązkowa. Ci co zawali na studia techniczne mieli lepiej, musieli się tylko trochę douczyć matematyki do egzaminów. Ci, co zdawali na prawo czy medycynę byli pokrzywdzeni, bo musieli zakuwać matematykę na maturę i historię albo biologię na egzaminy. Nie było to sprawiedliwe.
OdpowiedzUsuńZygmunt
Czcigodny Zygmuncie
UsuńWspomniani przez Ciebie przyszli lekarze, przynajmniej dawno temu, podczas egzaminów wstępnych zdawali też i fizykę. Bo w niektórych działach medycyny podstawy mechaniki są bardzo przydatne. Więc nie miałbym nic przeciwko możliwości wyboru między prostą matematyką a równie prostą fizyką. Oczywiście bez wygłupów typu toria budowy atomu czy elektromagnetyzm.
Pozdrawiam serdecznie.
Odnośnie matur z matematyki:
OdpowiedzUsuńJako posiadacz potomka w wieku za-rok-maturalnym, widząc np. demotywatory typu "maturaz za rok - pokoloruj drwala", z ciekawości zerknąłem na tegoroczne arkusze. Pewnym szokiem dla mnie było, że teraz wolno na maturze posiadać nie tylko kalkulator (to powiedzmy jak słownik ortograficzny na polskim), ale wręcz ściągawkę ze wszystkich wzorów potrzebnych do rozwiązania zadań. Biorąc powyższe pod uwagę, a także fakt, że do zdania wystarczy 30%, uważam, że jeśli ktoś nie zda podstawowej wersji, to matura mu się słusznie nie należy. Nawet, jeśli jest "chumanistom". Nieznacznie lepiej jest z maturą rozszerzoną - tam _jedna_ z wersji (bodaj "stara") była faktycznie "trudna", tzn nie wystarczyło przepisać wzorów z "legalnej ściągi" i nie pomylić się przy obsłudze kalkulatora...
Wraz ze zmianą systemu edukacji powinien powrócić dawny poziom nauczania i dawne wymagania. Może nawet dawny poziom oceniania i dawna skala ocen. Wtedy nawet na tą tróję wcale nie mało trzeba było umieć. Miałem takiego nauczyciela fizyki - straszną kosę. Powtarzał nam zawsze, że fizykę na piątkę umie Pan Bóg, ja na czwórkę, a co dla was pozostało, to sobie wydedukujcie. I rzeczywiście zakuwaliśmy tą fizykę ostro, a większość miała tróje. Przez trzy lata raz mi się udało dostać 4+ i był to mój największy edukacyjny sukces. Nawet celujący na maturze nie był dla mnie tyle wart, co ta czwórka z plusem. Ale za to do dzisiaj mam z fizyki taką wiedzę, że bez problemu będę mógł pomagać swoim dzieciom, gdyby miały jakieś kłopoty. Nie średnia ocen powinna zaświadczać o poziomie ucznia, a raczej jego konkretna wiedza. Zatem wyższe uczelnie powinny przeprowadzać egzaminy i nie brać pod uwagę średniej.
UsuńSzanowny Anonimowy
UsuńJeśli obecnie na maturze z matematyki w wersji podstawowej wolno mieć "legalną ściągę" z kompletem wzorów i wystarczy rozwiązać 30% zadań, to za moich szkolnych czasów (późna Gomułka) takiej matury nie zdałby góra 1% uczniów.
P:ozdrawiam serdecznie.
Szanowni Autorzy,
OdpowiedzUsuńUwielbiałem posiłki w szkolnej stołówce, nawet jeśli to był zestaw ziemniaki i jajko na twardo w sosie majonezowo-musztardowym. Cieszę się, że minister Zalewska to zapewni, tudzież likwidację gimnazjów i innych nonsensów. Wydaje się jednak, że wynika to wprost z programu PiS. Fakt, że jest z wykształcenia polonistką i byłą wieloletnią nauczycielką, nie rwywołuje moich wygórowanych oczekiwań w zakresie jej przyszłych dokonań.
Serdecznie pozdrawiam
Czcigodny Dibeliusie
UsuńAby posprzątać po Kluzik - Rostkowskiej i Peronówie, naprawdę nie potrzeba geniusza. W zupełności wystarczy ktoś, kto pamięta szkolnictwo sprzed deformy tego sk****syna Buzka. A jeśli do tego nauczyciel dostanie gwarancję, że nie oberwie nagany z wpisaniem do akt, jeli krzyknie na jakiegoś zadymiarza, będzie lepiej, niż oczekiwałem.
Bo o wywaleniu z wilczym biletem gnoja, prbującego założyć nauczycielowi na głowę kosz na śmieci, w tej parszywej komunistyczno - pedalskiej Europie można tylko pomarzyć.
Chyba każdy wolałby jajko w sosie musztardowym z ziemniakami, niż kotlet i ziemniaki bez jednego ziarenka soli.
Pozdrawiam serdecznie.
Krótko i - wybaczcie - lakonicznie:
OdpowiedzUsuń* Nie podoba mi się pomysł obowiązkowej matematyki na maturze. A już dawanie "zal" z łaski jest upokarzające - tyle, że nie dla maturzysty, a dla samej matury, gdyż obniża jej rangę. (I tutaj zastanowiłabym się, czy jest toto w ogóle potrzebne. W końcu powinno się liczyć samo przejście jakiegoś szczebla edukacji.)
* Odnośnie wypowiedzi Jarka Dziubka: Popieram ideę homoschoolingu, lecz całkowitej wolnoamerykanki w kwestii kształcenia swej progenitury - jednak nie.
* Przywrócenie egzaminów wstępnych powinno być absolutnym priorytetem dla ministra edukacji.
* Jak najbardziej można przygotować smaczne potrawy bez soli czy cukru, trzeba tylko wysilić wyobraźnię lub skorzystać z tysięcy przepisów dostępnych czy to w książkach, czy on-line.
* W szkołach nie powinno być żadnego przedmiotu "wychowawczego" (oczywiście tzw. godzina wychowawcza się nie liczy, omawiane są bowiem na niej - a przynajmniej były, za moich dawnych czasów - sprawy klasowe). Szkoła państwowa nie powinna formować uczniowskich sumień, niezależnie od tego, jaki światopogląd deklaruje większość obywateli.
Czcigodna Kiro
UsuńNie ma sprawy. Zawsze ceniłem zwięzłe formułowanie myśli, bez wodolejstwa.
1. Moim zdaniem obowiązkowa matura z podstaw matmy (lub fizyki jako alternatywnego wyboru - sprawa do dyskusji) ma sens. Bo z jednej strony możliwy jest ten "akt łaski". A z drugiej, delikwent nie mający gwarancji, że tak będzie potraktowany, czegoś się jednak nauczy. Ranga matury po wojnie nie była wielka, wynikała niemal wyłącznie z faktu, że bez niej nie można było zdawać na studia. Ostatnio została sztucznie nadmuchana poprzez likwidację egzamnów wstępnych na studia. Ale gdy ten idiotyzm się odkręci, ranga znowu zmaleje. Pomysłu rezygnacji z matury nie oprotestuję.
2. Też uważam, że przy homeschoolingu rutunowe kontrole wiedzy są konieczne. Żeby nie okazało się, że uczył Marcin Marcina.
3. Egzaminy wstępne to konieczność. Rozważam też rezygnację z obowiązku posiadania matury. Bo po cholerę przyszłemu prawnikowi wiedza, jak wygląda w przekroju jakiś karaluch. A inżynierowi znajomość nazw jakichś kanapowych partyjek na emigracji po upadku Powstania Listopadowego.
4. W takim razie czekam na jakiś przepis. Bo można zjeść owoc, a na upartego to i zupę owocową, nie wymagające dosłodzenia. Ale nie wyobrażam sobie ryby czy wołowiny bez soli.
5. Co się tyczy przedmiotów typu "światopogląd", przyznam Ci rację. Od dawna uważam, że religia nie powinna być wpisywana do świadectwa szkolnego, a katecheci być "na etacie". Nasi duchowni uczą młodzież w salkach katechetycznych i nie biorą za to ekstra honorariów, ale w parafii liczącej trzysta osób dorosłych to nie sztuka. Zatem nie widzę powodu, by szkoła nie udostępniła sali, jeśli dostatecznie wielu rodziców życzy sobie, by ich dzieci były uczone religii katolickiej.
Natomiast nie jest niczym złym, jeśli dzieciaki są uczone podstaw dobrego wychowania. I usłyszą, że w tramwaju trzeba podnieść zadek z siedzenia, gdy obok stoi staruszka czy inwalida o kulach. Przed wyjściem z pewnego rzybytku myje się ręce, a w windzie nie psuje powietrza.
Pozdrawiam serdecznie.
@Kira
UsuńZnam osobę, która obsesyjnie przez wiele lat unikała soli. Przy okazji każdego posiłku surowo karciła każdego, kto użył choćby szczypty tej przyprawy. Ta osoba poważnie się rozchorowała, a jednym z zaleceń lekarzy jest konieczność codziennego spożywania soli.
@ Stary Niedźwiedź
UsuńCo do przepisów, to musiałabym ich najpierw sama poszukać. :) Faktycznie, z mięsem czy rybą byłoby trudno, chociaż... może cytryna zamiast soli?
@ Dibelius
Ciekawy przypadek, Dibeliusie. Mógłbyś podać więcej szczegółów? Czyżby chodziło o to, że do soli dodaje się jod?
Co dietetyk (także domorosły ;)), to inny pogląd o zdrowym żywieniu. Przykładowo: wszędzie zaleca się ograniczanie cukru. A pewien bloger twierdzi, że nie ma w tej używce niczego złego. I komu tu wierzyć? ;)
@Kira
UsuńNie znam szczegółów ale schorzenie było charakteru neurologicznego. Znalazłem informację:
Elektrolity to medyczne określenie dla jonów soli, które znajdują się w płynach naszego ciała - w krwi, osoczu i płynach tkankowych. Ciało ludzkie, w celu zdrowego funkcjonowania, musi utrzymywać odpowiedni poziom jonów soli, a konkretnie sodu, potasu, wapnia i magnezu. Odchylenie od normy może doprowadzić do zaburzeń pracy serca i układu nerwowego. Elektrolity są bowiem odpowiedzialne za utrzymywanie napięcia w błonach komórkowych oraz za przenoszenie impulsów elektrycznych (impulsów nerwowych) do innych komórek.
http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/zasady-zywienia/uzupelnianie-elektrolitow-jak-uzupelniac-elektrolity-w-organizmie_41284.html
Dzięki za wykład. :)
UsuńKorzystając z okazji jaką daje poruszony w notce temat, dorzucę do tej beczki miodu łyżkę dziegciu. Otóż jest jedna sprawa, której jak mi się wydaje pani minister nie załatwi. Wklejam tekst w całości dla wygody.
OdpowiedzUsuń"W czwartek około godziny 22.00 w akademiku UMCS Helios Policja zatrzymała studenta z Ukrainy, który przechowywał na terenie akademika wojskowe bagnety oraz kuszę. Oprócz broni znaleziono flagi UPA (banderowskie) oraz sprofanowaną flagę Polski.
Na biało-czerwonej fladze będącej w posiadaniu Ukraińca wypisane było słowo ch*j (oczywiście bez cenzury). Jak informują na profilu studenckim sami studenci, Ukrainiec był bardzo agresywny. Niektórzy bali się o własne życie.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że gloryfikowanie symboli UON, UPA, w tym banderowskiej flagi jest w Polsce zakazane, tak samo jak bezczeszczenie symboli narodu polskiego, o posiadaniu kuszy bez zezwolenia nie wspominając, natomiast zatrzymany pobierał stypendium opłacone z kieszeni polskiego podatnika.
Co ciekawe, do skandalu doszło dokładnie na tej samej uczelni, gdzie kilka miesięcy wcześniej władze UMCS zakazały studentom wywieszania polskich flag w akademikach. Wprawdzie władze uczelni tłumaczyły się, iż przyczyną zdjęcia polskich flag było ich rzekomo niegodne eksponowanie, niemniej jednak tajemnicą poliszynela jest, iż stało się to na wyraźne żądanie studentów z Ukrainy, którym polskie barwy narodowe najwyraźniej przeszkadzały.
Sami studenci mówią o roszczeniowej postawie ukraińskich kolegów, którzy stanowiąc większość w części akademików, z uporem godnym lepszej sprawy walczą o to, aby w budynku nie było nawet jednego symbolu przypominającego im znienawidzoną Polskę.
Należy też nadmienić, iż wśród studentów z Ukrainy uczących się na polskich uczelniach oraz pobierających polskie stypendia, o innych przywilejach nie wspominając, zdecydowana większość to neobanderowcy. Jak spędzają oni wolny czas, najlepiej ilustruje zdjęcie powyżej.
Anna Wiejak"
http://www.prawy.pl/z-kraju/11591-student-z-ukrainy-zatrzymany-za-posiadanie-broni-w-akademiku-umcs
Nie pierwszy to taki przypadek i nie ostatni. Osobiście uważam, że wszystkie stypendia dla Ukraińców powinny być zawieszone i przekazane choćby repatriantom z byłych republik radzieckich. W końcu to nasi rodacy, a nie dzieci rezunów z UPA.
W obecnej kadencji PiS głosi bardziej politykę wyszehradzką niż jagiellońską. To dobry kierunek. Ukrainę powinno się przez kilkadziesiąt lat traktować z dystansem, to może pozbędzie się fobii antypolskiej i antyrosyjskiej.
UsuńCzcigodny Tie Fighterze
UsuńCo się tyczy stypendiów, mam takie samo zdanie. W pierwszej kolejności dla Polaków z byłych republik radzieckich. Oczywiście i dla tych z Litwy, gdzie polska mniejszość jest szykanowana. Skoro mowa o budowaniu elit przychylnych Polsce, moim zdaniem znacznie większy sens mają stypendia dla Białorusinów. A tym wszystkim szkodnikom, którzy z przyrodzonej głupoty lub na rozkaz Makreli na siłę szukali zwady z Łukaszenką (i to w czasach gdy ten babsztyl robiłinteresy z Putinem), należy się szlaban na politykę. A jeśli coś zostanie, to w trzeciej kolejności można coś dać i Ukraińcom. Z czytelnym zastrzeżeniem, że za "banderyzm" noga, dupa, brama.
Jako Polak czułem się upokorzony, gdy polscy politycy z pierwszego szeregu przemawiali w Kijowie na tle banderowskich flag. Usprawiedliwić mógłbym ewentualnie "magistra" Kwaśniewskiego. Gdyby uczciwie przyznał się, że był pijany w cztery litery i tych flag nie widział.
Pozdrawiam serdecznie.
Czcigodny Dibeliusie
UsuńObydwaj wiemy, kto był zwolennikiem "jagiellońskich" pierdół. Rażących potencjalnych sojuszników polskim protekcjonalnym tonem i jedynie wywołującym reakcje obronne z tamtej strony. Prezydent Duda w kwestii wyszehradzkiej wykonał kawał dobrej roboty. A i pani premier zaczęła robić to, co powinna. Więc niech Napolion odda Polsce największą przysługę, do jakiej jest zdolny. Czyli w sprawach tej części Europy trzyma gębę na kłódkę.
Masz świętą rację, że w stosunku do Ukrainy trzeba przez dłuższy czas zachować dystans. Swego czasu pewien "jagiellończyk" furt pieprzył, że z Ukrainą trzeba rozmawiać. Spytałem oczywiście, z kim ma zamiar. Czy z neobanderowcami z zacodniej, czy prorosyjskimi separatystami ze wschodniej? Bo innej poważnej i zorganizowanej siły politycznej tam na razie nie ma. Ale idiocie nie wytłumaczysz. Zaciął się jak zdarta płyta winylowa na tej "konieczności rozmowy". Tak to jest z romantycznymi durniami.
Pozdrawiam serdecznie.
Czcigodny Robercie
OdpowiedzUsuńJeśli dobrze zrozumiałem Kirę, nie akceptuje ona wychowywania w szkole państwowej wedle nakazów jakiejś ideologii (na przykład socjalizmu, liberalizmu, konserwatyzmu i.t.p.) czy konkretnej religii. Bo nauki podstaw zachowywania się wśród ludzi, z tego co wiem, nie oprotestowała.
Co się tyczy języków, poza taką oczywistością jak angielski, popieram naukę chińskiego i hiszpańskiego. W mojej ocenie francuski jest mniej potrzebny nie tylko od niemieckiego, ale nawet od rosyjskiego. Bo języki wrogów warto znać.
Silne zróżnicowanie profili szkół średnich oczywiście popieram. A co się tyczy zadymiarzy, edukacja powinna być PRAWEM, a nie OBOWIĄZKIEM. Gnoja utrudniającego innym uczniom naukę, wysłać do szkoły specjalnej, a w przypadku recydywy noga, dupa, brama.
Pozdrawiam serdecznie.