Po zakończeniu Bitwy o Anglię Witold Urbanowicz został skierowany do pracy sztabowej w dowództwie 11 Grupy Myśliwskiej. Gdy na początku roku 1941 utworzono 1 Polskie Skrzydło Myśliwskie (złożone z dywizjonów 303, 306 i 308), Anglicy przeforsowali jego nominację na dowódcę tej formacji, co automatycznie oznaczało nadanie brytyjskiego stopnia wing commandera (podpułkownika). Dowództwo objął 15 kwietnia 1941. Ta nominacja i awans były solą w oku małych ludzików pokroju dowódcy lotnictwa generała Ujejskiego, którego staż bojowy ograniczał się do kilku miesięcy służby w austriackich wojskach balonowych, a sukcesy w walce do strącenia dwóch maszyn. Jednej - do pisania, drugiej - do parzenia kawy. Na początku czerwca 1941 Urbanowicz został odwołany ze stanowiska dowódcy skrzydła i skierowany do Stanów Zjednoczonych z cyklem odczytów dla Polonii, mającej zachęcać Polonusów do zgłaszania się na ochotnika do polskich sił zbrojnych. Po powrocie z tej misji propagandowej przez pewien czas służył w szkolnictwie lotniczym, a następnie ponownie został wysłany za ocean jako zastępca attaché lotniczego polskiej ambasady w Waszyngtonie.
Praca biurowa była ostatnią pozycją na liście priorytetów tego wybitnego pilota i dowódcy. Dzięki swoim kontaktom z amerykańskimi kręgami lotnictwa wojskowego nawiązał łączność z generałem Claire Chennaultem, dowódcą 14 Floty Powietrznej USAF. Lotnicy generała Chennaulta walczyli po stronie wojsk Kuomintangu z Japończykami. Początkowo jako ochotnicy, a po Pearl Harbour już całkiem oficjalnie. I po przezwyciężeniu oporu ze strony władz polskich, we wrześniu 1943 Witold Urbanowicz jako gość lub ochotnik (w literaturze spotkałem się z obydwoma określeniami) dołączył do tej formacji, zwanej popularnie Latającymi Tygrysami.
Podczas trzech miesięcy walk w Chinach, pilotując samoloty myśliwskie P-40 Warhawk, bohater tej opowieści po raz kolejny pokazał swój kunszt myśliwski najwyższej klasy. Pewnego razu, lecąc w osłonie wyprawy bombowej, stoczył samotną walkę z sześcioma japońskimi samolotami myśliwskimi. Jej wynik był niemiłym zaskoczeniem dla samurajów, bowiem dwa japońskie samoloty zostały zestrzelone, zaś Urbanowicz powrócił na lotnisko bez jednej przestrzeliny w swoim samolocie. Jego amerykańscy koledzy Z dywizjonu byli wręcz zaszokowani umiejętnościami Urbanowicza. W rozmowach podkreślali, że podczas walki widzi wszystko istotne; wielokrotnie ostrzegł ich przed grożącym niebezpieczeństwem, zaś kilku po prostu uratował życie, zestrzeliwując japońskie „Zera” atakujące ich od tyłu.
Podczas tych trzech miesięcy walk w Chinach Witold Urbanowicz zestrzelił 11 japońskich samolotów. Sześć podczas walk powietrznych, pięć w czasie ataków na lotniska japońskie. W tym ostatnim przypadku były to samoloty które już wystartowały lub podchodziły do lądowania. A więc lecące, a nie stojące na płycie lotniska. Bardziej skomplikowana jest kwestia stanu stosunków dyplomatycznych między Rządem RP a Cesarstwem Japonii. Po Pearl Harbour pod bardzo silnym naciskiem Churchilla rząd ten 11 grudnia wypowiedział wojnę Japonii. Reakcja była dosyć zaskakująca. Zbrodniarz wojenny premier Japonii generał Hideki Tojo odpowiedział że doskonale rozumie sytuację, w jakiej znajduje się polski rząd emigracyjny i zdaje sobie sprawę z tego, że to wypowiedzenie zostało wymuszone. Dlatego właśnie z jego punktu widzenia Japonia i Polska nie znajdują się w stanie wojny. Tym nie mniej uważam, że nie ma powodu, by Witoldowi Urbanowiczowi nie uznać zestrzelenia jednego samolotu sowieckiego, siedemnastu niemieckich i jedenastu japońskich. A dzielenie włosa na czworo nigdy mnie nie interesowało.
Po powrocie z Chin ponownie został polskim attaché lotniczym w Waszyngtonie. Gdy w lipcu 1945 rząd USA cofnął uznanie Polskiemu Rządowi na Wychodźstwie, generał Urbanowicz zdał swoje obowiązki, zdemobilizował się i przybył do Polski. Szybko został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa. W roku 1945 interwencja władz amerykańskich miała jeszcze jakąś wartość, więc po takowej został zwolniony. Natychmiast opuścił Polskę przez „zieloną granicę”. Wraz z rodziną osiadł w Nowym Jorku, gdzie do roku 1973 pracował w liniach lotniczych i jako konsultant przemysłu lotniczego.
Polskę odwiedził w roku 1991 a następnie w roku 1995. Podczas tej drugiej wizyty prezydent Wałęsa awansował go do stopnia generała brygady.
Generał Witold Urbanowicz zmarł 17 sierpnia 1996. Spoczął na cmentarzu Narodowego Sanktuarium Matki Boskiej Częstochowskiej w Doylestown w Pensylwanii czyli w „Amerykańskiej Częstochowie”.
Był również utalentowanym pamiętnikarzem. W Polsce wydano jeszcze za komuny pięć jego książek: "Myśliwcy", "Początek jutra", "Świt zwycięstwa", "Ogień nad Chinami" i "Latające Tygrysy"). Ich lektura natychmiast daje czytelnikowi poznać, że jest to zupełnie inna półka niż typowe wspomnienia wojenne polskich żołnierzy, a zwłaszcza pilotów wojskowych. Pomimo życia w ciągłej niepewności, czy nastąpi jakieś jutro, generał notował swoje bardzo wnikliwe obserwacje krajów w których był i ludzi przez siebie poznanych. Wielkim zaskoczeniem dla mnie były na przykład jego uwagi na temat różnic interpretacji muzyki Szopena między polskimi wykonawcami a chińską pianistką, której recitalu wysłuchał podczas pobytu w Chinach. Czy uwagi na temat chińskiej filozofii, będące produktem rozmów podczas gry w madżonga przy zielonej herbacie.
Nie napisałem tych kilku słów by wywyższać generała Witolda Urbanowicza kosztem innych polskich wybitnych pilotów wojskowych. Podziwiałem go, odkąd udało mi się wiele lat temu dopaść wymienione książki jego autorstwa. I, nawet biorąc pod uwagę, że komunistyczna cenzura nieco je pocięła, docenić jego zaiste unikalny format.
Cześć jego pamięci!
Stary Niedźwiedź
Praca biurowa była ostatnią pozycją na liście priorytetów tego wybitnego pilota i dowódcy. Dzięki swoim kontaktom z amerykańskimi kręgami lotnictwa wojskowego nawiązał łączność z generałem Claire Chennaultem, dowódcą 14 Floty Powietrznej USAF. Lotnicy generała Chennaulta walczyli po stronie wojsk Kuomintangu z Japończykami. Początkowo jako ochotnicy, a po Pearl Harbour już całkiem oficjalnie. I po przezwyciężeniu oporu ze strony władz polskich, we wrześniu 1943 Witold Urbanowicz jako gość lub ochotnik (w literaturze spotkałem się z obydwoma określeniami) dołączył do tej formacji, zwanej popularnie Latającymi Tygrysami.
Podczas trzech miesięcy walk w Chinach, pilotując samoloty myśliwskie P-40 Warhawk, bohater tej opowieści po raz kolejny pokazał swój kunszt myśliwski najwyższej klasy. Pewnego razu, lecąc w osłonie wyprawy bombowej, stoczył samotną walkę z sześcioma japońskimi samolotami myśliwskimi. Jej wynik był niemiłym zaskoczeniem dla samurajów, bowiem dwa japońskie samoloty zostały zestrzelone, zaś Urbanowicz powrócił na lotnisko bez jednej przestrzeliny w swoim samolocie. Jego amerykańscy koledzy Z dywizjonu byli wręcz zaszokowani umiejętnościami Urbanowicza. W rozmowach podkreślali, że podczas walki widzi wszystko istotne; wielokrotnie ostrzegł ich przed grożącym niebezpieczeństwem, zaś kilku po prostu uratował życie, zestrzeliwując japońskie „Zera” atakujące ich od tyłu.
Podczas tych trzech miesięcy walk w Chinach Witold Urbanowicz zestrzelił 11 japońskich samolotów. Sześć podczas walk powietrznych, pięć w czasie ataków na lotniska japońskie. W tym ostatnim przypadku były to samoloty które już wystartowały lub podchodziły do lądowania. A więc lecące, a nie stojące na płycie lotniska. Bardziej skomplikowana jest kwestia stanu stosunków dyplomatycznych między Rządem RP a Cesarstwem Japonii. Po Pearl Harbour pod bardzo silnym naciskiem Churchilla rząd ten 11 grudnia wypowiedział wojnę Japonii. Reakcja była dosyć zaskakująca. Zbrodniarz wojenny premier Japonii generał Hideki Tojo odpowiedział że doskonale rozumie sytuację, w jakiej znajduje się polski rząd emigracyjny i zdaje sobie sprawę z tego, że to wypowiedzenie zostało wymuszone. Dlatego właśnie z jego punktu widzenia Japonia i Polska nie znajdują się w stanie wojny. Tym nie mniej uważam, że nie ma powodu, by Witoldowi Urbanowiczowi nie uznać zestrzelenia jednego samolotu sowieckiego, siedemnastu niemieckich i jedenastu japońskich. A dzielenie włosa na czworo nigdy mnie nie interesowało.
Po powrocie z Chin ponownie został polskim attaché lotniczym w Waszyngtonie. Gdy w lipcu 1945 rząd USA cofnął uznanie Polskiemu Rządowi na Wychodźstwie, generał Urbanowicz zdał swoje obowiązki, zdemobilizował się i przybył do Polski. Szybko został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa. W roku 1945 interwencja władz amerykańskich miała jeszcze jakąś wartość, więc po takowej został zwolniony. Natychmiast opuścił Polskę przez „zieloną granicę”. Wraz z rodziną osiadł w Nowym Jorku, gdzie do roku 1973 pracował w liniach lotniczych i jako konsultant przemysłu lotniczego.
Polskę odwiedził w roku 1991 a następnie w roku 1995. Podczas tej drugiej wizyty prezydent Wałęsa awansował go do stopnia generała brygady.
Generał Witold Urbanowicz zmarł 17 sierpnia 1996. Spoczął na cmentarzu Narodowego Sanktuarium Matki Boskiej Częstochowskiej w Doylestown w Pensylwanii czyli w „Amerykańskiej Częstochowie”.
Był również utalentowanym pamiętnikarzem. W Polsce wydano jeszcze za komuny pięć jego książek: "Myśliwcy", "Początek jutra", "Świt zwycięstwa", "Ogień nad Chinami" i "Latające Tygrysy"). Ich lektura natychmiast daje czytelnikowi poznać, że jest to zupełnie inna półka niż typowe wspomnienia wojenne polskich żołnierzy, a zwłaszcza pilotów wojskowych. Pomimo życia w ciągłej niepewności, czy nastąpi jakieś jutro, generał notował swoje bardzo wnikliwe obserwacje krajów w których był i ludzi przez siebie poznanych. Wielkim zaskoczeniem dla mnie były na przykład jego uwagi na temat różnic interpretacji muzyki Szopena między polskimi wykonawcami a chińską pianistką, której recitalu wysłuchał podczas pobytu w Chinach. Czy uwagi na temat chińskiej filozofii, będące produktem rozmów podczas gry w madżonga przy zielonej herbacie.
Nie napisałem tych kilku słów by wywyższać generała Witolda Urbanowicza kosztem innych polskich wybitnych pilotów wojskowych. Podziwiałem go, odkąd udało mi się wiele lat temu dopaść wymienione książki jego autorstwa. I, nawet biorąc pod uwagę, że komunistyczna cenzura nieco je pocięła, docenić jego zaiste unikalny format.
Cześć jego pamięci!
Stary Niedźwiedź
Skalski, Krasnodębski, Urbanowicz, Zumbach, Henneberg, Szaposznikow, Krół, Paszkiewicz i jeszcze paru innych przy których przysłowiowa fantazja ułanów to małe piwo było :)
OdpowiedzUsuńNajgorsze jest to, że po wojnie, bohaterskich czynach i niezwykłych przygodach, wielu z nich naiwnie sądziło, że mogą bezpiecznie wrócić do komunistycznej Polski. Kończyli jako taksówkarze, ciecie w fabrykach albo i jeszcze gorzej :-/ Żołnierzy regularnej armii jak wiemy często spotykał los jeszcze gorszy...o chłopakach z AK nie wspominając :-(A dziś? Niewielu już o nich pamięta. Tego nie mogę wybaczyć gnojom pieprzącym, że "ten PRL nie był taki zły". Kiedy nie był to nie był ale trzeba pamiętać od czego się zaczęło i kto za to płacił. Ludzie, którym powinno stawiać się pomniki do dziś leżą niezidentyfikowani na różnych "łączkach" a w kraju nadal kupa posowieckich monumentów a każda próba ich rozebrania czy przeniesienia spotyka się z wielkim oburzeniem kacapów i lewackich idiotów.
Maciejjo
Czcigodny Maciejjo
UsuńCi z polskich lotników (dotyczy to ooczywiście i żołnierzy innych rodzajów broni), którzy po powrocie do Polski musieli pracować jako magazynierzy czy taksówkarze, i tak mieli dużo szczęścia. Bowiem wielu komunistyczni bandyci po prostu zamordowali lub skazali na długoletnie więzienie po sfingowanych procesach. A dzisiaj tym łajdakom z UB czy wojskowej "informacji" w imieniu ogółu Polaków mają czelność "przebaczać" kanalie z nimi spokrewnione, pokroju Michnika czy innych "fejginiąt".
Poruszyłeś też i drugi ważny temat. Obrony pomników zniewolenia Polski przez sowieckich okupantów. Moim zdaniem nie należy ruszać jedynie cmentarzy. Ale pomniki różnych łobuzów należy usunąć w formie przekazania ich Rosji. A ci niech dalej stawiają je gdzie chcą, ale u siebie. A co się tyczy samej obrony przez lewaków, wyjaśnienie jest proste. W afekcie przestają świrować, że są Polakami. Za to dobrze pamiętają, w czyich taborach wraz z insektami do Polski przywieziono ich komunistycznych poprzedników przy korycie.
Pozdrawiam serdecznie.
Czcigodny Stary Niedźwiedziu,
OdpowiedzUsuńDuma z osiągnięć generała Urbanowicza miesza się z żalem, że Polska została opanowana i stłamszona przez komunistyczne wypierdki. Dobrze, że jemu przynajmniej udało mu się ewakuować. Dziękuję za interesujące przypomnienie tej postaci.
Spoczął w sanktuarium, ale walka, którą rozoczął, toczy się dalej.
Serdecznie pozdrawiam
Czcigodny Dibeliusie
UsuńZ galerii polskich bohaterów wojennych generał Urbanowicz jest wspominany w mediach bardzo rzadko. Dlatego o nim napisałem.
A Twoja uwaga o niezakończonej jeszcze walce jest niestety szczerą prawdą. Oficjalna propaganda podkreśla, że to Polska rozpoczęła przemiany ustrojowe. Ale Czesi i Węgrzy już je zakończyli, a u nas do mety jeszcze daleko. Oby nie okazało się, że z bloku "demoludów" ostatni osiągniemy tę metę, mimo że pierwsi wystartowaliśmy.
Pozdrawiam serdecznie.
No coz przyczyn o ktorych wczesniej juz pisalem napisze tylko "czesc i chwala" i nic nie bede "prostowal" :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
PiotrROI
Czcigodny Piotrze
UsuńNie ukrywam że osoa Witolda Urbanowicza zrobiła na mnie wielkie wrażenie, gdy w latach siedemdziesiątych przeczytałem wymienione tytuły jego autorstwa. Nawet po przejściu przez sieczkarnię komunistycznej cenzury z ich stron wyłania się człowiek niezwykłego formatu. Tego nie mogę porównać z jakimikolwiek innymi wspomnieniami wojennymi. To nie tylko kwestia kultury osobistej ale i zmysł obserwacji plus głębokość refleksji, których mogliby mu pozazdrościć prawie wszyscy współcześni polscy literaci. A biorąc pod uwagę jego osiągnięcia bojowe, po prostu musiałem napisać tych kilka slów.
Dzoękuję za jak zawsze interesującą dyskusję pod tymi dwoma wpisami i pozdrawiem serdecznie.
Niedźwiedziu zacny, chciałbym podpowiedzieć Ci kolejne nazwisko do Twego blogowego panteonu Wielkich Polaków, którzy zrobili dla Polski więcej niż modne u wielu leganie z honorem (oczywiście nie osobiście-samodzielnie, niestety, ale hurtowo poprzez Naród).
OdpowiedzUsuńPostacią tą jest Adam hrabia Ronikier.
Czcigodny Refaelu
UsuńHrabia Adam Ronikier to arcyciekawa postać, a jego praca w Polskiej Macierzy Szkolnej czy Radzie Głównej Opiekuńczej w innych krajach na pewno ostałaby doceniona. Ale nie w Polsce, gdzie walka zbrojna jest celem samym w sobie, a nie jak to uważają inne narody, jedynie jednym z środków realizacji celu. Pewien naprawdę porządny i Polakom życzliwy cudoziemiec, w prywatnej rozmowie pozwolił sobie na ironiczną refleksję. Mówiąc że do naszego hymnu należy na samym początku dopisać dwa sowa: JAKIM CUDEM.
Na razie moja wiedza o Adamie Ronikierze jest zbyt skąpa, by poświęcić tej postaci post. Zacząłem się rozglądać za jego pamiętnikami z lat 1939-45. Gdy je przeczytam, przymierzę się do tematu.
Pozdrawiam serdecznie.