Cirzpisława
przyjrzała się w lustrze. Zobaczyła w nim urodziwą bladolicą Słowiankę,
uczesaną a la Julia Tymoszenko. Chwyciła się za biodra i potrząsnęła dorodnym
biustem, nucąc ulubiony hit: „My Słowianie wiemy, jak poruszać tym, co mama w genach
dała. To jest ta gorąca krew! To jest nasz słowiański zew!”. Wtedy rozległo się
donośne pukanie do drzwi.
Cirzpisława
poprawiła kieckę, zlizała resztki swojskiej śmietany z kącików ust i
pospieszyła w kierunku drzwi. Okazało się, że odwiedził ją Mszczuj z Wielkiego
Świata.
- Siema, Cirzpko.
Co tam słychać w krainie bogini Dziewanny?
- Cze, Mszczuju.
No, nieciekawie. Jakaś hałastra krzyczy pod oknem Gościwuja, że powinien oddać
dziecko.
- A dlaczego
miałby to zrobić? Dziecko to własność Gościwuja. Może nim rozporządzać wedle
własnego uznania. No chyba że dziecko zabije – wtedy możemy się zastanowić, jak
mu pomóc.
- Tak samo myślę,
Mszczuju. Zabite dziecko zawsze można zaprowadzić do szamana, żeby je ożywił. A
niezabitego nie można odebrać jego właścicielom, bo to zbrodnia przeciwko
fundamentom religii wolnoszczących zosiów-samosiów – odpowiedziała roztropnie
Cirzpisława.
- Wiesz, Cirzpko.
Nawet u nas, w Wielkim Świecie zdarzyła się kiedyś taka zbrodnia. Moje dziecko
przygotowywało dla zaproszonych znajomych magiczne zioła, po których widziało
się dwa światy. Jakiś zacofaniec, podobny do waszych Polan, zwrócił mi uwagę i
stwierdził, że jestem złym ojcem! – odpowiedział Mszczuj, wyraźnie
rozsierdzony.
- O masz,
Mszczuju. Przecież wystarczy zaangażować świętą kurę i dać jej ziarno – wtedy
można się definitywnie dowiedzieć, czy twoja córka mogła przygotować magiczne
zioła, czy też nie. Że nawet w Wielkim Świecie trzeba takie rzeczy tłumaczyć! –
zirytowała się Cirzpisława i popatrzyła ze współczuciem na Mszczuja.
- Ci neowikingowie
to jednak mnie rozczarowują. – powiedział po długim namyśle i ze smutkiem w
głosie Mszczuj.
- Dlaczego?
Przecież wygrzebali Odyna, Thora i Freyę – zauważyła Cirzpisława.
- No tak. Ale
wyobraź sobie, że zapomnieli okadzić klocka ziołami i poszli na bara-bara w
lesie. Na dodatek po kołtuńsku, bo faceci z babkami!
- Takie rzeczy! –
Cirzpisawa otworzyła usta z niedowierzania.
Nagle oboje
usłyszeli hałas. Wyjrzeli przez okno, a tam zobaczyli Gościwuja, tańczącego
wokół drewnianego czworograniastego
kloca, bełkoczącego pod nosem i wymachującego kończynami. Obok stał syn i
podawał ojcu po kolei produkty spożywcze, które wrzucali do ognia.
Wtedy syn zapytał
ojca:
- Tatusiu, jestem
taki głodny. Od wczoraj nic nie jadłem poza kawałkiem podpłomyka. Mówiłeś, że
dziś będzie obiad…
Ojciec na to
poważnie rozjuszony:
- Nie obiad, tylko
obiata, ty głąbie!! – powiedziawszy to, wytargał syna za uszy.
Chłopiec zaczął
zanosić się szlochem:
- Tatko, to boli.
Nie chcę już tego robić. Wczoraj zabiłeś mojego pieska.
Na to ojciec
poczerwieniał na twarzy z oburzenia:
- Co??
Świętowitowi będziesz żałował, smarkaczu?
Wtedy przed bramą
zgromadziło się kilka osób, które domagały się rozmowy z Gościwujem. Jak się
okazało, walczyli o umieszczenie jego dziecka w opiece zastępczej.
Tego nie mogła
znieść Cirzpisława, która była szczególnie czuła na punkcie prawa jednostki do
dysponowania swoim jestestwem i swoją własnością, czyli dzieckiem. Wprawdzie
uważała posiadanie dzieci za dziwaczny kaprys, a szanowanie rodziców nie było
jej zdaniem obowiązkiem dziecka – niemniej nie mogła odmówić rodzicom prawa do
wykonywania na dziecku najdzikszych eksperymentów.
- Co wy robicie?
Jak śmiecie? Chcecie decydować o tym, kto ma być rodzicem, a kto nie?
Wtedy ktoś z tłumu
krzyknął:
- Dziewucho! Do
diaska, przecież ten bałwan poza klockiem świata nie widzi. Głodzi syna,
uprawia gusła na jego oczach i każe mu brać w tym udział.
Tego było za wiele
dla Cirzpisławy:
- A uważacie, że
lepsze jest zabieranie dziecka do kościoła i zmuszanie go do żegnania się, albo
– co gorsza – śpiewania?
- Na pewno lepsze
niż dziki taniec wokół klocka i wycie do księżyca. Nie mówiąc już o tym, że
Gościwuj nie karmi chłopca przez kilka dni z rzędu – krzyknęła pani Gienia,
która już wyraźnie traciła cierpliwość do Cirzpisławy.
- Jak trochę
przegłoduje, to będzie miał większy apetyty na podpłomyki – skwitowała rozumnie
Cirzpisława.
- On potrzebuje
NORMALNEGO obiadu!
- A skąd wiecie,
co jest „normalne”? Normalność to pojęcie względne. Dla was obiad to schabowy z
surówką i ziemniakami (wypowiedziawszy to skrzywiła się demonstracyjnie z
obrzydzenia), a dla innych korzonki.
- On potrzebuje
NORMALNEGO życia?
- A skąd wiecie,
że tańce w lesie wokół klocka nie są normalne? Chcecie upodobnić dziecko do
motłochu. Słyszałam o czarowniku, który żyje z klempą i nikt nie robi z tego
wielkiego halo.
W sukurs
Cirzpisławie przybył Mszczuj:
- Gdyby Gościwuj
był katolikiem, to rozumiem pomysł zabrania mu dziecka. W końcu z zabobonem
trzeba walczyć. Ale Gościwuj jest dumnym nonkonformistą i rodzimowiercą, right?
-Yes, indeed,
Mszczuju - odpowiedziała coraz bardziej
dumna ze swojej elokwencji Cirzpisława.
- Jedyną rozumną
istotą w tym Klechistanie, jest Cirzpisława. Dziękuję ci, moja droga, za
konsekwentną walkę z próbą ingerencji bezrozumnego motłochu w prawa
nonkonformistycznej nadjednostki. A jeśli o mnie chodzi, to wracam za Wielką
Wodę. I serdecznie namawiam cię, abyś do mnie dołączyła. Z partnerem przyjmą
cię tam bez problemu, a z partnerką jeszcze chętniej!
- For sure. Przekonałeś mnie, Mszczuju. Chyba poszukam
sobie partnerki. Na przykład Kinga Dunin jest wolna, a – w razie czego – może
udawać przed kołtunami chłopa.
- U nas takie
szopki nie są potrzebne, a wręcz mogą być szkodliwe. Za Wielką Wodą wprowadzą
parytety dla homo. Moja córka poznała dziewczynę piękną jak obrazek i
natychmiast załapała fajną pracę – przekonywał Mszczuj.
- Ale u was dzieci
rodzicom nie odbierają? – dopytywała Cirzpisława.
- Take it easy.
Heterykom i chrześcijanom niekiedy tak.
Ale nadludziom nie grozi nic. Im bardziej porąbani rodzice, tym lepiej. Lubimy
niekonwencjonalnych ludzi.
Flavia de Luce
Nagle z tłumu wynurzyli się bracia Klepdekiel: Grzesiek, Czesiek, Krzysiek i Bonawentura (tego ostatniego mama nazwała pierwej Wiesiek, ale w ramach pokuty za niegrzeczne zachowanie wobec księdza chodzącego po kolędzie zmieniła mu imię na odrażająco oryginalne; ale spokojna głowa, kiedyś ją za to pobije, a może nawet zamorduje). Były to swojskie, przaśne chłopaki, z którymi można było konie kraść, na dziewki chodzić i pedałom zęby wybijać. Każdy z nich dysponował jakimś rodzajem broni: a to majcher zwędzony z dziadkowej piwnicy, a to łom, a to pałka, a to jeszcze co innego. Dzielna z nich była drużyna. Spuszczali od czasu do czasu profilaktyczny wpierdol Antifie, a jak Antify nie było, to temu, kto się im akurat pod rękę napatoczył i wiedział, co to jest równanie Fibonacciego.
OdpowiedzUsuń- Co tu się, k...a, dzieje?! - ryknął najstarszy Grzesiek, łypiąc złowrogo kaprawym okiem. Wionęło od niego alkoholem, więc zebrani na placu zabaw ludzie poczuli się bezpieczni. Swój chłop. Wyjaśnili mu szybko, co się dzieje, wskazując palcami na zwyrodniałych rodzimowierców.
Pozostali bracia Klepdekiel lustrowali ponuro drewniany totem. Wydawał się być głupszy nawet od nich. (Acz niekoniecznie brzydszy.)
- No to tak... - chrząknął Grzesiek, splunął na ziemię, a potem zaczął coś radzić z braćmi. Po krótkiej, okraszonej przekleństwami rozmowie, doszli do porozumienia.
Pięć minut później drewniany kloc płonął, podlany obficie benzyną (tę miał zawsze na podorędziu zacny pan Józek Kleszyn, lubujący się w paleniu kiosków sprzedających pornografię lub inne "newsweeki"). Gościwuj kwiczał z rozpaczy i miotał się po placu. O synku zapomniał. Ten również nie interesował się ojcem; chrupał ze smakiem stos opłatków, jakimi obdarował go życzliwy ksiądz Ciupciak, który zawsze spieszył poszkodowanym dzieciom z pomocą.
W końcu Grześkowi znudziły się wrzaski Gościwuja. Podbiegł do niego i złapał go wyćwiczoną na samogwałcie łapą za kołnierz.
- Słuchaj no, ch...u złamany! - ryknął mu do ucha. Gościwuj aż się zakrztusił, zaczadzony oddechem niedbającego o higienę ust młodzieńca. - Słuchaj no uważnie, bo nie bende powtarzać! Tu, miendzy tymi blokami, jest cywilizyzacja białego człowieka, katolicka, narodowa i patriotyczna. Aż do tamtych bloków, bo za tamtymi blokami jest rewir bandy Walczaka. Ale tam to w sumie też katolicka, narodowa i w ogóle, tylko że mniej katolicka niż nasza. Ale ciebie to i tam nie zechcom, i w żadnym innym miejscu w mieście też nie zechcom. Ty z tym czymś drewnianym to sie możesz... wiesz, co ty sie możesz... ty sie możesz... po lasach z tym sie możesz szwendać i te swoje czary-mary odprawiać. A z naszego osiedla - won!
To powiedziawszy, wymierzył rodzimowiercy sążnistego kopa w miejsce, które już się plecami zwać nie mogło. Gościwuj poleciał do przodu na panią Gienię ze spożywczaka, która w młodości skrobała się na potęgę, a po menopauzie nawróciła się i teraz pierwsza leciała na miasto rozwieszać plakaty z abortowanymi płodami. Niewiasta udała oburzoną, lecz w głębi ducha była zadowolona, bo Gościwuj mimo swego wymizerowania (odżywiał się wszak korzonkami) był całkiem przystojnym chłopem.
- To gwałt! - syknęła, pozornie zgorszona, odpychając zataczającego się mężczyznę. - Jak pan może...!
I uśmiechnęła się doń zalotnie.
Ksiądz Ciupciak ścisnął serdecznie dłoń Gościwujowego synka.
- Nic się nie martw - szepnął do niego. - Znajdziemy ci nowego tatę i nową mamę. A na razie zamieszkasz na plebani...
Czcigodna Flavio
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki za pojawienie się na scenie łachudry z Kanady. Który jest swoistym weryfikatorem postępu. Bo jeśli Kamilek jakiegoś kurewstwa nie broni, to takowe kurewstwo po prostu nie istnieje.
Pozdrawiam serdecznie.
Tekst zaszokował mnie w pierwszej chwili. Poczułem się obrzucony ekskrementami mentalnymi lewactwa. Ale nie można udawać, że takich postaw nie ma. Trzeba dojść do środka tego smrodu i obnażyć jego pustkę. Trzeba obnażyć hańbę, może z wyjątkiem tego Mszczuja, bo to byłoby zbyt obrzydliwe.
OdpowiedzUsuńZ takimi "poglądami" nie da się dyskutować. Pozostaje je tylko wyśmiać. Pozdrawiam serdecznie.
Usuń@ Dibelius
UsuńMasz świętą rację, że obnażenie Mszczuja grozi widzom tej turpistycznej pornografii ciężka katastrofą gastryczną. A ponieważ Mszczuj pojawia się na Twoim blogu, a jego bezdennym idiotyzmom towarzyszy podobizna, mam do Ciebie wielka prośbę. Czy mógłbyś mu zaproponować, aby na tym obrazku pojawiał się w stroju bigoteryjnej muzułmanki? Bo nawet na tę zakłamaną gębę nie sposób patrzeć.
Z góry dziękuje i pozdrawiam serdecznie.