W swoim cyklu którego bohaterem był marszałek Carl Gustaf Mannerheim,
przypomniałem szanownym Gościom „Antysocjala” postać wielkiego człowieka, przez
rodaków z perspektywy czasu uznanego za najwybitniejszego Fina w dziejach tego
narodu. Który zmarł na emigracji, ale mając świadomość, że uratował swój kraj
przed sowiecką aneksją. Czas przypomnieć innego wybitnego człowieka, który również
zmarł na emigracji, ale z poczuciem klęski. I świadomością zniszczenia swojej
ojczyzny przez radzieckich okupantów i rodzimych komunistycznych szubrawców. Mam
na myśli regenta Królestwa Węgier, admirała Miklósa Horthy’ego de Nagybánya.
Urodził się w Kenderes 18 czerwca 1868. Po ukończeniu Akademii
Morskiej w Fiume (dzisiejsza Rijeka) poświęcił się służbie w austro-węgierskiej
marynarce wojennej, trwającej do końca roku 1918. Polacy poza wydarzeniami
ściśle związanymi z historią naszej ojczyzny (legiony Józefa Piłsudskiego, Polski
Komitet Narodowy Romana Dmowskiego czy „błękitna armia” Józefa Hallera), na
ogół nie najlepiej znają historię I Wojny Świqatowej. A już na działania militarne
Austro-Węgier spoglądają przez pryzmat dzieła Jarosława Haszka, które jest wybitnie
złośliwym paszkwilem na to państwo. Więc dla części Czytelników będzie zaskoczeniem,
że cesarsko-królewska. marynarka wojenna prezentowała bardzo wysoki poziom
wyszkolenia bojowego i pod tym względem w niczym nie ustępowała marynarce wojennej
Wielkiej Brytanii czy Cesarstwa Niemieckiego. A bohater tej opowieści, dowodząc
jeszcze jako komandor zespołem okrętów austro-węgierskich sprawił liczniejszym
siłom brytyjsko – francusko – włoskim tęgie lanie podczas mającej miejsce 15
maja 1917 bitwie w cieśninie Otranto. Podczas której został ranny, a następnie
odznaczony Orderem Marii Teresy – najwyższym orderem wojskowym Austro-Węgier.
Już po zakończeniu wojny i rozpadzie c.k. monarchii, na
początku roku 1919 na Węgrzech miała miejsce komunistyczna ruchawka i
utworzenie pod przywództwem przysłanego z Rosji Beli Kuhna (oficjalna pisownia
jego nazwiska Kun ma oczywiście na celu zasugerowanie, jakoby był etnicznym Węgrem)
tak zwanej Węgierskiej Republiki Rad. Wojska czechosłowackie i rumuńskie oraz
oddziały zbrojne, które admirał zdążył zorganizować, położyły kres czerwonemu
terrorowi i w sierpniu 1919 wkroczyły do Budapesztu. Komuniści i inni lewacy po
dziś dzień wypisują niestworzone historie o „białym terrorze” Horthy’ego, jaki
wtedy zapanował na Węgrzech. Istotnie był to terror nie do opisania, bowiem
życie straciło aż około TRZYSTU komunistów i ich popleczników. Nie będę obrażać
szanownych Czytelników przytaczaniem danych o liczbie ofiar i emigrantów na
tychże Węgrzech jedynie w wyniku stłumienia Powstania Węgierskiego w
październiku – listopadzie 1956.
Ale największą tragedią, jaka w tym czasie spotkała Węgry,
był traktat pokojowy, podpisany 4 czerwca 1920 w pałacu Grand Trianon w Wersalu między Węgrami
a państwami Ententy:
USA, Wielką
Brytanią, Francją, Włochami, Rumunią, Królestwem SHS (późniejsza
Jugosławia),
oraz Czechosłowacją i Polską.
Przed wybuchem wojny powierzchnia wchodzącego w skład
monarchii habsburskiej Królestwa Węgier wynosiła 325 tys. km2, zaś jego ludność
liczyła 21 milionów. Oczywiście prawie połowę stanowili Słowacy, Rumuni,
Chorwaci czy Serbowie, rodowitych Węgrów było niecałe 12 milionów. Ale dyktat z
Trianon był dla Węgier bezlitosny. Utraciły Słowację (od 900 lat należącą do
Korony św. Stefana i nazywaną „Górnymi Węgrami”) i Ruś Zakarpacką na rzecz Czechosłowacji,
Rumunia zaanektowała Siedmiogród i część Banatu. Królestwo SHS (późniejsza
Jugosławia) weszło w posiadanie Chorwacji, części Banatu oraz Baczki (bardziej
znanej obecnie jako Wojwodina).
Do grona piranii dołączyła nawet Austria, której przypadł zachodni
skrawek Węgier – obecna prowincja Burgerland. Trudno jednoznacznie określić,
czy Bośnia i Hercegowina powinna być też wymieniona jako strata wyłącznie Węgier.
Bowiem ta prowincja, zaanektowana przez Austro-Węgry w roku 1878, była
administrowana centralnie z Wiednia, a w latach 1912-15 zarządzał nią minister
skarbu Austro-Węgier Leon Biliński.
W tej grabieży Węgier udział wzięła w minimalnym stopniu
również i Polska, której przypadły skrawki Spiszu i Orawy. Na szczęście
Węgrzy nam tego nie wypominają, wychodząc z założenia, że jedyną alternatywą
byłoby pozostanie tych terenów w obrębie Czechosłowacji, co z ich punktu
widzenia, nie ma żadnego znaczenia.
W wyniku dyktatu z Trianon, obszar Węgier skurczył się do 93
tys. km2, zaś ludność do ok. 8 milionów. Poza granicami swojego państwa
pozostały prawie 4 miliony Węgrów. I w tej kwestii do dzisiaj nic się nie
zmieniło. Każdy kto odwiedził „rumuński” Siedmiogród, „serbską” Wojwodinę czy
południe Słowacji, doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
W porównaniu z tą grabieżą, mniejszą wagę miały zakaz poboru
do armii, ograniczenie jej liczebności do 35 tys. zakaz posiadania marynarki
wojennej (po utracie dostępu do Adriatyku, w grę wchodziła jedynie flotylla rzeczna) i lotnictwa, czy nakaz
budowania jedynie jednotorowych linii kolejowych.
W dniu podpisania tego dyktatu, czyli 4 czerwca 1920 w
całych Węgrzech flagi zostały opuszczone do połowy masztu. I tak pozostały do
roku 1938. Tego dnia zamknięto szkoły i urzędy, bito w dzwony, gazety ukazały się
w żałobnych obwódkach zaś transport publiczny został zatrzymany na 5 minut. Szef
delegacji węgierskiej delegacji hrabia Albert Apponyi odmówił podpisania
dokumentu, uczynili to ostatecznie węgierski minister zdrowia oraz ambasador
tego kraju w Paryżu. Następnie obydwaj podali się do dymisji i na zawsze
wycofali z życia politycznego.
Nie mogłem nie podać tych informacji. Bowiem bez ich znajomości,
nie sposób zrozumieć polityki Węgier w okresie międzywojennym i podczas II
Wojny Światowej. A wiec i działań admirała Horthy’ego.
Stary Niedźwiedź.
Czcigodny Stary Niedźwiedziu,
OdpowiedzUsuń"Polak, Węgier dwa bratanki" - nasze narody połączyła nas nie tylko przyjaźń, ale i los - od potęgi i mocarstwa, poprzez rozbiory - do kadłubowego państwa ze znaczną mniejszością poza granicami. Moim zdaniem przyczyną upadku w obu przypadkach był model państwa szlacheckiego. Polskość i węgierskość były dla szlachty, a lud pozostał ukraiński, białoruski, litewski, słowacki, rumuński, chorwacki, słoweński, serbski.
Pocieszmy się, że wzorcowy model kolonizacji niemieckiej obejmującej wszystkie klasy społeczne sprawdził się doskonale - ale i tak został zniweczony przez ich pazerność w I i II wojnie światowej.
Serdecznie pozdrawiam
Czcigodny Dibeliusie
UsuńTwoja diagnoza jest słuszna. Zarówno Węgrzy, jak i Polacy (w północno - wschodniej części Rzeczpospolitej Obojga Narodów nazywający samych siebie Litwinami) postawili na warstwę szlachecką, odpuszczając sobie całkowicie wszelkie próby spolonizowania czy zmadziaryzowania chłopstwa. Węgrzy mieli na to osiemset lat i niczego godnego uwagi nie zrobili.A i wysiłki na rzecz stworzenia "swojego" mieszczaństwa były nie na miarę potrzeb, bowiem "łyków" nie darzono wielkim szacunkiem. Polskie Lwów i Wilno czy przecudna węgierska Nitra na Słowacji to były jedynie wyspy na etnicznie obcym morzu, w najlepszym razie niechętnym, w najgorszym - wrogim.
Porównaj to z polityką Czechów, którzy startując po Wojnie Trzydziestoletniej jako naród prawie wyłącznie chłopski (czeska szlachta oraz mieszczaństwo wymordowane lub na emigracji) cierpliwie "odwojowali miasta, wygrywając ekonomicznie i demograficznie z popieranymi przez Habsburgów napływowymi Niemcami. I doszło do tego, ze czeskim ministrem spraw zagranicznych był Karel Schwarzenberg. Którego przodek w prostej linii, książę Carl von Schwarzenberg, jako głównodowodzący koalicji, pokonał Napoleona pod Lipskiem.
Mamy cholerne szczęście, że Węgrzy nie wypominają nam Jagiellonów. Najstarszy syn Kazimierza jagiellończyka czyli Władysław, został królem czeskim i węgierskim. Blok jagielloński podzielił więc Europę na dwie części, przebiegając od Pomorza gdańskiego po Chorwację. A po idiotycznej śmierci Ludwika (jedynego syna Władysława) w bitwie z Turkami pod Mohaczem, Węgry i Czechy wpadły w łapy Habsburgów. Dlatego gdy słyszę o "polityce jagiellońskiej", na wychwalanie aż tak bezprecedensowej w dziejach Europy głupoty reaguję alergicznie.
Ale na naukę jest już za późno. Historia nie urządza egzaminów poprawkowych dla "mądrych inaczej". Gone with the wind.
Więc pozdrawiam melancholijnie.
Czcigodny Niedźwiedziu, a jaka była alternatywa w przypadku całkowitej odmowy podpisania traktatu?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Czcigodny Refaelu
UsuńAlternatywy istotnie Węgrzy nie mieli. Zwłaszcza że otoczeni byli przez trzy hieny, które miały to szczęście, że wojnę zakończyły po właściwej stronie. Serbska hiena została najhojniej nagrodzona za wierną służbę, bo w jej łapy wpadli Słoweńcy i Chorwaci, szczerze Serbów nienawidzący. A podczas wojny lojalnie i dzielnie z nimi walczący w szeregach c.k. armii. Więc nad rozpadem Jugosławii nie uroniłem ani jednej łzy. Współczucie do Serbów poczułem dopiero wtedy, gdy kawałek ich terytorium został zamieniony w operetkowe państewko handlarzy narkotykami i sutenerów. Czyli symbol marzeń walczących z "kołtuństwem" i piewców "wyluzowanych babeczek".
Pozdrawiam serdecznie.
Świetny tekst Stary Niedźwiedziu. Dzięki niemu ludzie dowiedzą się czegoś o tej nietuzinkowej postaci w formie nieskażonej lewacką propagandą. Już sobie wyobrażam bandę lewackich ciot lejących rzewne łzy nad istnym ludobójstwem nad tymi trzystoma czerwonymi robalami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, TF.
Czcigodny Tie Fighterze
UsuńWiesz równie dobrze jak ja że dla czerwonych ciot kilkaset czy kilka tysięcy zabitych lewaków, w dodatku mających ręce upaćkane w ludzkiej krwi, to ludobójstwo. A wielokrotnie liczniejsze grono ofiar tych zbrodniarzy to "etap historii" czy "konieczność dziejowa". Dlatego trzeba nieustannie odkłamywać te brednie, implantowane ludziom przez lewicowe media.
A admirał Horthy to postać zarówno tragiczna, jak i zapomniana. Dlatego uznałem za konieczne poświęcić mu kilka słów.
Pozdrawiam serdecznie.